sobota, 17 września 2022

Opeth + The Vintage Caravan - Warszawa, Progresja, 16.09.2022 [GALERIA ZDJĘĆ]

Brak kompromisów, fantastyczna energia i techniczny kunszt na najwyższym poziomie - tak było wczoraj w warszawskiej Progresji, do której w ramach europejskiej trasy koncertowej zawitali Opeth i The Vintage Caravan. Wyczekany, przekładany kilkukrotnie z powodu pandemicznych perturbacji koncert nareszcie się odbył i przyniósł ogrom radości.

 


 

Szwedzi i ich islandzcy przyjaciele zawitali do Warszawy w ramach drugiej części trasy promującej album Opeth,"In Cauda Venenum", która rozpoczęła się jesienią 2019 roku serią koncertów w Europie Zachodniej. Miałam przyjemność być wtedy w berlińskim Huxley's Neue Welt (relacja) i gdy tylko występ dobiegł końca wiedziałam, że nie jest to z pewnością mój ostatni koncert tej trasy. Opeth i The Vintage Caravan to połączenie rewelacyjne, niosące ogrom muzycznych doznań dla miłośników różnych odmian rockowej ekspresji, którzy nie zamykają się na żaden gatunek i po prostu lubią posłuchać na żywo dobrej muzyki.

Radość z powrotu na scenę po pandemicznej przerwie była wyraźnie wyczuwalna już od pierwszych chwil koncertu The Vintage Caravan, którzy wbiegli na deski Progresji z impetem i rozpoczęli swój set od potężnego, energetycznego "Whispers" z najnowszego albumu "Monuments". Na czterdzieści pięć minut zabrali publiczność w świat klasycznych rockowych brzmień z domieszką hard rocka i bluesa. Rozkołysali salę i urzekli naturalnością, przebojowością i dopracowanym scenicznym wizerunkiem. Wszystko do siebie pasowało - melodie płynęły, nośne refreny wchodziły w głowę, energia niosła. Słuchało się tego koncertu z przyjemnością, świetnie obserwowało się czystą radość grania i porozumienie między muzykami. Trio zebrało w pełni zasłużone oklaski i zaostrzyło apetyty na samodzielny, headlinerski koncert. Każdy, kto miał ochotę, mógł spotkać się z zespołem po koncercie, wymienić kilka zdań, zrobić pamiątkowe zdjęcia, zbić piątki. 

Tuż przed występem gwiazd wieczoru sala klubu wypełniła się niemal po brzegi. Wchodzących na scenę Mikaela Akerfeldta i przyjaciół witała wrzawa i ekstatyczna owacja. Uśmiechnięci muzycy skinęli publiczności na powitanie i rozpoczęli swój muzyczny spektakl, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Nie potrzebowali wielkich fajerwerków, nieprawdopodobnej oprawy scenicznej i dodatkowych atrakcji - po prostu zagrali to, co chcieli, na co akurat danego dnia mieli ochotę. Fani to docenili - słuchali z zapartym tchem technicznych popisów, budowania napięcia, rozwijających się kolejnych kompozycji. Był to występ bardzo klimatyczny, nasycony brzmieniowymi detalami, bardzo introwertyczny. Nie było skoków, nakłaniania fanów do interakcji, szalejących świateł - tu liczyła się przede wszystkim muzyka i emocje, jakie ze sobą niesie.

Opeth to już w zasadzie legenda, zespół uznany, ceniony, zawsze dbający przede wszystkim o to, by wszystko brzmiało jak należy. Tak właśnie było - każdy detal był dopracowany i było selektywnie - była to prawdziwa uczta dla duszy. W porównaniu z berlińskim występem oraz koncertem na tegorocznym Mystic Festival  setlista uległa nieco zmianie. Tym razem muzycy postawili na nieco mniej growlu i takiego czysto metalowego wykopu, sięgając po bardziej progresywne, wysmakowane nagrania. Z najnowszego albumu usłyszeliśmy trzy kompozycje zaśpiewane przez Mikaela po szwedzku, nieśmiertelny "The Leper Affinity" z "Blackwater Park" oraz kilka mniej oczywistych utworów z poprzednich płyt. Na bis zespół postawił na sprawdzone w koncertowych bojach, potężne pozycje - bardzo nośny, melodyjny "Sorceress" oraz tytułową kompozycję z "Deliverance", która w wersji koncertowej przyprawia o zawrót głowy. Nie zabrakło charakterystycznego poczucia humoru lidera zespołu, który w swoim stylu komunikował się z publicznością, nie stroniąc od czarnego humoru i sarkazmu. 

Był to trzeci koncert zespołu z nowym perkusistą, który jeszcze do niedawna zasilał skład Paradise Lost. Waltteri Väyrynen poradził sobie z nowym materiałem świetnie i bardzo dobrze odnalazł się w zespole, wnosząc nową energię. Muzycy schodzili ze sceny usatysfakcjonowani i uśmiechnięci, nie ukrywając, że grało im się przed warszawską publicznością bardzo dobrze. To zresztą nie pierwsza ich wizyta w Progresji - grali tu kilka lat temu w ramach festiwalu Prog In Park. Był to jeszcze jeden bardzo dobry koncert grupy, która po prostu nie zawodzi, niezależnie od tego, po jaki repertuar sięgnie, ma przecież w swoim kilkunastoalbumowym dorobku mnóstwo perełek. Dla takich emocji i tak pięknych wieczorów warto podróżować.

Zapraszam do obejrzenia galerii:

THE VINTAGE CARAVAN 
























































































































































 

OPETH