środa, 27 kwietnia 2022

Messa + Wyatt E. - Gdańsk, Drizzly Grizzly, 26.04.2022 [GALERIA ZDJĘĆ]

Hipnotyczność, mrok, trans i pokaźna dawka doom metalu - w takiej atmosferze przebiegał wtorkowy wieczór w Drizzly Grizzly. Gościnne niedźwiedzie progi odwiedziła włoska Messa w towarzystwie Wyatt E. Był to jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie koncertów tej wiosny. Czy spełnił oczekiwania?




Wtorek to nie jest łatwy dzień na organizację koncertów. Środek tygodnia, kłopot z urlopem, popołudniowe korki, tryb pracy - wszystkie te czynniki sprzyjają niskiej frekwencji.  Niestety ta prawidłowość sprawdziła się w Drizzly Grizzly - publiczność niestety nie dopisała, bo kilkadziesiąt osób, z których znaczna część skupiona jest na rozmowach przy piwie to zdecydowanie za mało. Czy więcej fanów ambitnej, gitarowej muzyki stawiłoby się w weekend? Tu oczywiście można polemizować, a wyciągnięcie jednoznacznych wniosków jest w zasadzie niemożliwe. Faktem jest natomiast, że w dobie królującego plastikowego popu i hip hopu dźwiękom tworzonym z pasją i zaangażowaniem, nastawionym na jakość, a nie komercyjny sukces za wszelką cenę jest bardzo trudno się przebić. Potwierdził to odbywający się po sąsiedzku w B90 koncert Tymka, na którym przy popowo-hiphopowych piosenkach z niosącym się echem basem tańczyły tłumy. 

Wieczór rozpoczął występ tajemniczego tria Wyatt E, za sprawą którego publiczność zanurzyła się w doom'owych, niespiesznych i niejednoznacznych dźwiękach. Trzy zakapturzone postaci wystylizowane na wzór mieszkańców pustyni nie powalały ekspresją sceniczną, pozwalając skupić uwagę na muzyce. Kilkuminutowe kompozycje oparte na zapętleniach i kreowaniu aury rodem z pustynnych afrykańskich bezdroży mogłyby wciągnąć słuchacza całkowicie, gdyby był w nich nie tylko gitarowo-klawiszowy mrok, lecz więcej elementów orientalnych, wyraźnie podkreślonych chociażby na najnowszym wydawnictwie, o którym pisałam TU. W koncertowej odsłonie pozostawiły jednak pewien niedosyt. A może była to kwestia konkretnego nastroju danego dnia? Kto wie, być może przy innej okazji ten koncert przemówiłby do mnie dużo silniej. 

Inaczej było w przypadku Messy, która od pierwszych minut zahipnotyzowała mnie płynącą ze sceny muzyką. Po wciągającym tajemniczym wstępie zespół wkroczył na scenie skromnie i bez zbędnych fajerwerków rozpoczął dźwiękowy, porywający spektakl, w którym doom metal płynnie skręcał w rejony psychodeliczne, progresywne i orientalne. Absolutnie zachwycał czysty głos Sary Bianchin, który nadał utworom jeszcze więcej głębi, niż słyszalne jest to w nagraniach studyjnych. Artyści zagrali przy bardzo subtelnym, tylnym oświetleniu, co jeszcze bardziej podkreślało intymny charakter wieczoru. W klimat przestrzeni Drizzly Grizzly wpasowali się idealnie, tworząc bardzo elegancki, dopracowany muzyczny koncept. Szkoda, że tak niewiele osób to doceniło.

Włoski kwartet podobnie jak zespół supportujący, nie był przesadnie ekspresyjny w scenicznej prezentacji, postawił jednak na charakterystyczny i ukochany przez fanów metalu motyw "tańca włosów", który stał się motywem przewodnim trzeciego albumu grupy, "Close". Od jednego z najlepszych utworów z tego wydawnictwa, "If you want her to be taken" rozpoczął się ten trwający zdecydowanie za krótko koncert. W setliście znalazło się nie tylko kilka nowych nagrań, na czele z "Pilgrim", "Dark Horse" "Rubedo" czy "Suspended", lecz także kompozycja z poprzedniej płyty, doskonały "She Knows/Tulsi". Publiczność doczekała się też bisu w postaci jednego z pierwszych zespołowych utworów, "Enoch", wydanego w 2016 roku. Po koncercie nadarzyła się okazja, by zamienić z muzykami kilka słów i podpisać płyty, co było nie lada gratką dla najbardziej wytrwałych fanów.

Tak wyjątkowa, a jednocześnie niezwykle piękna muzyka zasługuje na zdecydowanie większą uwagę, a przede wszystkim szacunek. Niestety jednak wyraźny jego brak jest domeną dzisiejszych czasów, nastawionych na pęd, karierę, reklamę rzeczy bezwartościowych i wszechogarniającą głupotę. Sztuka jednak nigdy nie miała łatwo i w większości przypadków zmuszona do rywalizacji z badziewiem i bezlitosnej konfrontacji z codziennością jest na przegranej pozycji. Dlatego tak ważne jest by doceniać to, że wśród syfu można znaleźć perły. Od tego, czy będzie szansa je odkrywać zależy nie tylko zaangażowanie twórców, ale też odbiorców sztuki.


WYATT E. 

 












































 

 

MESSA