sobota, 10 kwietnia 2021

CROWN - The End Of All Things (16.04.2021)

Gdy zespół znany z gitarowych galopad i growlu sięgał po elektronikę i łagodne wokale jeszcze kilka, no może kilkanaście lat temu posądzało się go o zdradę ideałów. W czasach, gdy gatunkowy eklektyzm jest na porządku dziennym i style łączą, mieszają i przenikają się, właściwie nikogo takie zabiegi już nie dziwią. Crown postanowili postawić wszystko na jedną kartę i dokonać radykalnych zmian w brzmieniu. "The End Of All Things" wytycza zespołowi nową, niespodziewaną ścieżkę. Czy jest to taki przełom jak np. w przypadku "Kid A" Radiohead?

 

Crown to duet, który rozpoczął swoją muzyczną przygodę w 2011 roku. Tworzą go producent David Husser, który pracował między innymi z Alanem Wilderem z Depeche Mode oraz wokalista Stéphane Azam, wieloletni inżynier dźwięku grupy Alcest. Artyści nie lubiąc stać w miejscu postanowili na swojej trzeciej płycie zaryzykować i wyruszyć w nową muzyczną podróż.  Sam Husser w wypowiedzi prasowej przyznał, że nie znosi, gdy zespoły nagrywają przez lata ten sam album, zmieniając tylko tytuły. Krzyki ustąpiły miejsca czystym, harmonijnym wokalizom, a gitarowe zgrzyty zastąpiły melodie z pogranicza elektro-popu, post-punku i post-rocka z delikatnym akustyczno - orientalnym posmakiem. Czy to oznacza, że zniknął cały mrok z tej muzyki?

W żadnym wypadku, wręcz przeciwnie! Albumu nie dość, że słucha się dzięki dodatkowi pewnej lekkości jednym tchem, to po wybrzmieniu ostatnich nut pozostawia on wyraźne poczucie niepokoju, a jednocześnie przynależności. To dźwięki pełne mroku i melancholii, które oplatają umysł, nie pozwalając się uwolnić od tej płyty. To trochę tak, jakby patrzeć długo w otchłań i mieć wrażenie, że przygląda nam się ona z podobną intensywnością. Tak, to zdecydowanie nietuzinkowe doświadczenie. Warto wsłuchać się też w teksty o zdecydowanie post-apokaliptycznym wydźwięku, które można odnieść niekoniecznie tylko do pandemicznej sytuacji, lecz nadać im znacznie szersze, bardziej uniwersalne spektrum.

Na praktycznie całym albumie zaśpiewał Stéphane Azam, z jednym małym wyjątkiem, o którym później, demonstrując swój nastrojowy, niski głos, przywodzący na myśl miks wokalu Garma z grupy Ulver, Jonasa Renkse z Katatonii, a chwilami także Micka Mossa z Antimatter. Odniesień szczególnie do dokonań Norwegów można odnaleźć tutaj więcej. Dwie pierwsze kompozycje, "Violence" i "Neverland" mogą bardzo mocno kojarzyć się z twórczością Ulver z okresu "The Assassination of Julius Ceasar" czy ostatniego ciepło przyjętego "Flowers Of Evil". Syntezatorowe melodie kołyszą, jednocześnie wzbudzając uczucie niepokoju. Black-metalowe szepto-krzyki pojawiają się gdzieniegdzie jako towarzystwo post-metalowych, bardziej dynamicznych fragmentów, podkreślając tajemniczy nastrój całości. 

Fanom post-rockowego malowania dźwiękami najbardziej przypadnie do gustu "Illumination", tym lubiącym post-punk prawdopodobnie bardziej spodoba się "Shades" Tak naprawdę jednak każdy miłośnik atmosferycznej muzyki znajdzie tu coś dla siebie, niezależnie od tego, czy stawia na pierwszym miejscu black metalowy wykop, metalową melancholię spod znaku Katatonii, czy gitarowe melodie o mrocznym zabarwieniu.

To równa, spójna płyta, której mimo tak licznej liczby porównań słucha się świetnie. Jest wyrazista, wieloznaczna i przy każdym kolejnym przesłuchaniu intryguje czymś innym. Warto zwrócić uwagę też na jej finał - majestatyczny, chwilami wręcz przebojowy, stojący w delikatnej kontrze do całości. W "Utopii" zaśpiewała fenomenalna Karin Park z Arabrot, który zresztą kilka dni temu podzielił się swoim nowym wydawnictwem. Jeśli lubicie dźwięki przystępne, a jednocześnie niebanalne, z pewną dozą ciężaru i tajemniczości, nie powinniście przechodzić obok tego albumu obojętnie. 

95% 

Posłuchaj płyty: Crown - The End Of All Things