sobota, 1 kwietnia 2023

Fever Ray + Panilas - Warszawa, Progresja, 30.03.2023 [GALERIA ZDJĘĆ]

Zagadkowa latarnia, subtelna oprawa świetlna, dym unoszący się tuż nad sceną, wciągająca choreografia, potężny, niepodrabialny wokal, hipnotyzująca muzyka, obezwładniająca energia i ważne przesłanie - tak było w czwartek w Warszawie. W wypełnionej po brzegi Progresji absolutnie porywający koncert zagrała wyjątkowa i nieobliczalna Fever Ray. Wieczór otworzyła Panilas, dla której występ na scenie przed idolką był spełnieniem marzeń.


 

Karin Dreijer to artystka absolutnie nietuzinkowa, która dokładnie wie, czego chce i oprócz potężnego talentu ma coś bardzo ważnego do powiedzenia. Fever Ray to jej projekt solowy, który w koncertowej odsłonie nabiera wielowymiarowości i jeszcze więcej głębi. To wyprawa w podróż pełną zwrotów akcji i przyjemności.

W Progresji na scenie pojawiło się pięć osób. Trzy wspólnie śpiewały i tańczyły, dwie wtórowały i grały na perkusji i instrumentach klawiszowych, a także na nietypowym instrumencie dętym o elektronicznym brzmieniu. Wyglądało i brzmiało to bardzo osobliwie, trochę jak z innej planety. Pośrodku sceny stanęła latarnia, która rozbłyskiwała subtelnym światłem, scena została wyposażona w ledowe lampy, a nad podłogą unosił się dym. Sceneria niczym z baśni, ale spokojnie - nie brakowało mroku. Muzycznie działo się bardzo dużo - euforia i ekstaza przeplatały się z przeszywającym niepokojem. Rytmy wyrywały z butów, wprowadzając w trans i nieograniczony niczym poza przestrzenią w klubie taniec. Wokal Karin spotęgowany przez wtórujące głosy przenikał do głębi i wywoływał ciarki na plecach. Poruszały teksty - bardzo silnie nasycone emocjami i choć pełne metafor, niekiedy bardzo bezpośrednie.

Możesz być dokładnie tym, kim chcesz być, możesz żyć po swojemu, na własnych zasadach i po prostu być sobą. Nieważne jak wyglądasz, ważne jak się czujesz. Jesteś wspaniałą osobą. Definiują cię emocje, dusza, a to, co zewnętrzne jest tylko pewną formą wyrazu twojego wnętrza.  Jesteś człowiekiem z krwi i kości. Masz prawo czuć, przeżywać, rozumieć, poddawać w wątpliwość, być rozumianym, akceptowanym, a przede wszystkim traktowanym z szacunkiem. Masz pełne prawo czuć radość, osiągać stan euforii, czuć przejmujący smutek, złość, frustrację, krzyczeć wniebogłosy. Nie jesteś sam, inni czują podobnie. A gdy czujesz potrzebę uwolnienia z siebie emocji, po prostu śpiewaj i tańcz, wyrażając siebie. Taniec to wolność- tak odczytałam przesłanie, które popłynęło w czwartek ze sceny, zaklęte w szesnastu kompozycjach, układających się w spójną opowieść o pasjonującym scenariuszu. To był manifest niezależności, jeden z najwspanialszych, jakich można doświadczyć, a także wołanie o tolerancję, równość i wzajemny szacunek - sprawy, które powinny być dla wszystkich naturalne, a jednak wciąż trzeba o nie walczyć. 

Setlistę wypełniły nagrania z wydanej w marcu, porywającej 'Radical Romantics", od intrygującego i niesamowicie mrocznego "What They Call Us", przez kołyszący "New Utensils", ekstatyczny "Shiver", słodko-gorzki "Kandy", potężny "Carbon Dioxide", bardzo wymowny i pełen buntu "Even It Out" aż po fenomenalny, kojący "Tapping Fingers". Pomiędzy nimi wplecione zostały starsze kompozycje, przearanżowane tak, by pasowały do całości. Niezwykle poruszył mnie też finałowy "If I Had A Heart". 

Kolejnym wykonaniom towarzyszyły coraz bardziej intensywne reakcje. To napędzało artystów, którzy dawali z siebie maksimum, ciesząc się czasem spędzonym na scenie i wspólną zabawą. Słowny kontakt z publiką był właściwie zbędny - muzyka przemawiała pełnią mocy. Po wykonaniu wspomnianego "If I Had A Heart" rozgorzała ogłuszająca wrzawa. Artyści powrócili jeszcze na bis, by zaprezentować minimalistyczny i mroczny "Coconut", skłonić się nisko i ostatecznie pożegnać z publicznością. Mimo że fani domagali się kolejnego powrotu, ten rozdział opowieści został zamknięty i spięty klamrą. Właściwie nie było już potrzeby, by cokolwiek dodawać - wszystko to, co ważne zostało powiedziane i niech tak zostanie. Mam nadzieję, że ten koncert pozostanie w pamięci nie tylko wiernych fanów Fever Ray, lecz także tych, którzy przybyli do Progresji za namową przyjaciół i znajomych, nie do końca mając świadomość, z jak potężną siłą przekazu mają do czynienia. Ufam, że nie tylko dostarczył muzyki na najwyższym poziomie, lecz także otworzył oczy. 

Oczy otworzyła i urzekła również Panilas, której przekaz pięknie korespondował z przesłaniem Fever Ray. Jej półgodzinny set wypełniły kompozycje z debiutanckiej płyty "Gynoelectro". „Bit miesza się z goryczą, jak tusz do rzęs ze łzami w dyskotekowej łazience o piątej rano. Trochę do tańca, trochę do płaczu” - tak sama mówi o swojej twórczości i trudno się z tym nie zgodzić. Świetnie śpiewa, gra na saksofonie i tworzy elektroniczne przestrzenie - po swojemu. Ze sceny Progresji zabrzmiało to pięknie i poruszająco. Był to piękny i szczery występ.

Są sprawy, które trudno wyrazić słowami. Taki właśnie był ten wieczór. Mam nadzieję, że jego klimat oddały zdjęcia.

 PANILAS



























 

























FEVER RAY