czwartek, 6 stycznia 2022

Mariusz Duda: trylogia zapoczątkowana albumem "Lockdown Spaces" sprawiła, że poczułem się dopełniony

Doskonały wokalista, multiinstrumentalista, lider zespołu rockowego, autor skłaniających do refleksji tekstów, a przede wszystkim wszechstronny i wrażliwy twórca - Mariusza Dudy przedstawiać nie trzeba. Przy okazji premiery finałowej, trzeciej części pandemicznej trylogii elektronicznej artysta znalazł dla mnie czas, by podzielić się swoimi przemyśleniami, refleksjami i emocjami. Porozmawialiśmy nie tylko o "Interior Drawings" i uniwersum pod szyldem Mariusz Duda, lecz o wielu innych aspektach, w tym roli barw w życiu Mariusza, powiązaniach między wszystkimi jego projektami, o procesie twórczym, radzeniu sobie z kryzysami, czerpaniu inspiracji z filmu i literatury, wspomnieniach z dzieciństwa, emocjach, które wzbudza sztuka i tym, jak ważne jest słuchanie swojego wewnętrznego głosu. Pod koniec naszej rozmowy role się odwróciły i padło też kilka pytań od artysty, do fanki. 

 


Między Uchem A Mózgiem: Przede wszystkim dziękuję za to, że znalazłeś dla mnie czas i za tę piękną elektroniczną trylogię, w wielu trudnych chwilach w tym czasie pandemii ta muzyka pomogła mi zebrać myśli, uporządkować je i zrelaksować się. Jest bardzo pastelowa, refleksyjna, a jednocześnie nie pozbawiona mroku, co bardzo mi odpowiada. Na pewno wysłuchałeś już wielu opinii na temat tej i innych swoich płyt i wielu emocji związanych z tym, jak ludzie odczuwają muzykę. Dlatego zapytam od drugiej strony. Wracasz jeszcze do swojej muzyki po zarejestrowaniu i wydaniu jej? Co czujesz słuchając tej nowej płyty? 
 

Mariusz Duda: Słuchając „Interior Drawings” czuję, że udało mi się znaleźć całkiem ciekawy balans pomiędzy ambicją i przystępnością. Pomiędzy mrokiem i światłem. I przyznaję, że z końcowego efektu jestem nawet zadowolony. Z pewnością będę do tej płyty wracał. Bo owszem, zdarza mi się czasem powracać do niektórych moich płyt. To trochę jak oglądaniem starych zdjęć. Czasami chcę przywołać wspomnienia.

Co czuję słuchając nowej płyty? Chyba zwyczajnie radość. Przede wszystkim z ukończenia trylogii w terminie. Ze zrealizowania planu, który narodził się w ciągu ostatnich dwóch pandemicznych lat. Ten nowy muzyczny świat zrodził się trochę przez przypadek, ale chyba też z pewnej przyczyny. Światy Riverside i Lunatic Soul zaczęły mnie w jakiś sposób ograniczać, bardziej chyba ten pierwszy - mam tu na myśli stylistykę, która musi wyglądać tak, a nie inaczej. Riverside to zespół rockowy, grający dużo na żywo. Nagrał już kilka płyt, które fani pokochali. Czasami robi eksperymenty takie jak "Eye Of The Soundscape", ale zasadniczo porusza się w konwencji tzw. rocka progresywnego. A nie ukrywam, że rock progresywny w takim klasycznym ujęciu trochę zaczął mnie już męczyć. Ostatnio wolę inne eksperymenty.

Zaczął mi też trochę doskwierać fakt, że Lunatic Soul, choćbym nie wiem jak bardzo starał się odchodzić klimatem od Riverside, praktycznie i tak zwykle trafia do tej samej grupy odbiorców - i głównie są to fani rocka progresywnego. Ostatnio więc bardziej niż kiedykolwiek wcześniej poczułem potrzebę ucieczki. Być może dlatego "Through Shaded Woods" jest takim mocnym skrętem w stronę muzyki folkowej.

Trylogia zapoczątkowana albumem "Lockdown Spaces” nie była przeznaczona dla fanów Riverside. Była przeznaczona dla mnie. Sprawiła, że poczułem się dopełniony. Oczywiście jestem wdzięczny wszystkim moim fanom, którzy również polubili ten świat, żeby nie było. Dla mnie ten kolejny skok w bok był ważny i potrzebny. Poruszyłem takie muzyczne struny, których mi we własnej twórczości brakowało. Myślę, że chciałem też bardziej zaakcentować te moje elektroniczne inspiracje, żeby to nie były tylko dodatki do "Fractured" czy "Under The Fragmented Sky, albo poboczne eksperymenty Riverside w postaci "Eye Of The Soundscape”. Elektronika zawsze była dla mnie ważna, ale nie miałem nigdy okazji tego dosadnie zaakcentować. Aż do teraz. W tej chwili słuchając „Interior Drawings” jestem więc tak po prostu z całego tego długofalowego procesu zadowolony. 


MUAM: Ja też jestem bardzo zadowolona. Bardzo mi się podoba koncepcja tych trzech płyt, te geometryczne kształty, kolory…

Mariusz: Dziś dotarły do mnie nowe kasety i mogłem je po raz pierwszy ułożyć grzbietami obok siebie i spojrzeć na te kwadraty, koła i trójkąty całościowo. To był fajny pomysł. Oczywiście wiem, że temat nie jest jakoś szczególnie oryginalny, zwłaszcza, że jakiś czas temu na Netflixie pojawił się Squid Game, ale ja byłem jednak ciut wcześniej (śmiech). 


MUAM: Jeszcze mogą być kolejne odcinki…

Mariusz: Tak, ale myślę, że następne płyty, które będę robił pod swoim nazwiskiem, będą już miały inną szatę graficzną.

 
grafika: Hajo Müller



MUAM: Jasne. Chciałam poruszyć głębiej ten temat barw, bo czytałam kiedyś, że masz niezwykłą zdolność odczuwania dźwięków poprzez kolory. Co sprawiło, że na potrzeby tej trylogii wybrałeś akurat te trzy konkretne - czarny, niebiesko-zielony i żółto-pomarańczowy? Odczułam, że to jest taki sposób na oswajanie mroku, który nam doskwierał przez ostatnie dwa lata. Ta ostatnia płyta jest już jaśniejsza, jakby zbliżała się ku nadziei… Czy to dobry kierunek skojarzeniowy?

Mariusz: Jak najbardziej. Plan był taki, by wszystko się zarówno rozjaśniało na grafikach, jak i robiło coraz bardziej muzycznie organiczne. Podążamy więc od rozpikselowanej, kwadratowej czarno - białej elektroniki, poprzez niebieski kosmos, w stronę pomarańczowo - żółtego organicznego świata pełnego dźwięków pianina i szeleszczących kartek. Z kolorami tak mam, że faktycznie lubię, kiedy płyta w trakcie powstawania ma już swój kolor okładki. Mogę sobie wtedy z większą przyjemnością muzycznie na jej terytorium eksperymentować. Kolory trylogii pokazują wewnętrzną walkę z tym przedziwnym czasem, w którym obecnie się znajdujemy. Finał musiał być trochę bardziej optymistyczny.

„Interior Drawings” jest rzeczywiście bardziej otwarte niż poprzednicy. Kończy się dosyć wymownie, bo wyjściem na świeże powietrze. W sumie zabawne jest to, że bohater kiedy już wychodzi z mieszkania, od razu wchodzi do windy, która jest jeszcze bardziej klaustrofobiczna, ale na szczęście za chwilę ją opuszcza.

Muszę jeszcze podkreślić, że autorem oprawy graficznej jest niemiecki ilustrator Hajo Müller, który sam zasugerował pomarańczową kolorystykę części trzeciej. Myślę, że efekt końcowy jest satysfakcjonujący. 


MUAM: Jest, zdecydowanie! Zastanawiałam się też jeszcze, czy np. jak z kimś rozmawiasz, czy też spoglądasz kolorami. Mam na myśli oczywiście emocje widziane kolorami, które wynikają np. z tonu głosu.

Mariusz: Hmm nie. Kolory pojawiają się u mnie głównie w odniesieniu do pracy w studiu, gdy np. w studiu rozmawiamy z Robertem Srzednickim o brzmieniu, to są to dialogi typu: "Słuchaj, to jest takie za bardzo niebieskie dla mnie, zróbmy, żeby to było raczej zielone". A Robert - "Niebieskie? Dla mnie to jest takie brązowe, złociste…” (śmiech) Natomiast jak widzę człowieka, to raczej nie nasuwają mi żadne specyficzne kolory danej osoby. 


MUAM: Nie miałam na myśli wyglądu, bardziej to, jak się rozmawia z kimś - czy np. takie ciepło albo naturalność odczuwasz, jak kogoś widzisz i słyszysz.

Mariusz: No wiem do czego zmierzasz. Ciepło np. głosu może faktycznie kojarzyć się z ciepłymi kolorami. Ale ja kolory dopasowuję bardziej do abstrakcji tworzenia. Pomagają mi wytyczać granice. W sumie to ciekawe zjawisko, to całe celebrowanie kolorów. Nawet nie wiem, z czego to się wzięło. Może to jakaś przypadłość? Nie mam pojęcia 😊 


MUAM: Chyba raczej wrażliwość. Mam podobnie - też emocje, które odczuwam przekładam na kolory, kształty, też szkicuję w zeszytach, zapisuje pomysły…

Mariusz: Mnie kolorystyka z pewnością pomaga pewne rzeczy usystematyzować. Żyję w chaosie. Jestem dosyć specyficzną jednostką, która załatwia kilka rzeczy jednocześnie, wszędzie gdzieś biega, często się spóźnia. Czasem nie jest w stanie się ogarnąć. W życiu prywatnym mam np. pewne plany, do których się zabieram miesiącami i… nie mogę ich wykonać. Totalnym przeciwieństwem jest za to moja praca. Bardzo bym chciał, żeby nowy zeszyt do tworzenia płyty był też założony w stosunku do moich niektórych planów życiowych, nie wiem, związanych np. z mieszkaniem czy z rodzinnym czasem wolnym, ale widać nie można mieć wszystkiego (śmiech). Te moje „Shapes in Notebooks" to zapewne podświadoma ucieczka od chaosu, który mam na co dzień. Chcę nad nim zapewne w jakiś sposób zapanować. Kolory okładek, zeszyty, układanie, segregowanie, planowanie. 
 
 

 
 

MUAM: Bardzo fajnie opisałeś proces pracy twórczej na "Interior Drawings", wyróżniając poszczególne etapy i też mogę na pewnym poziomie odnieść to do swojego funkcjonowania - najpierw jest pomysł, później ekscytacja, układanie, segregacja, kryzys i wychodzenie z tego kryzysu.

Mariusz: Najgorsze jest właśnie to wychodzenie z kryzysu. Wiem, że bardzo wiele osób, które mają jakieś plany, w przypadku pierwszego kryzysu się poddaje albo odkłada coś na później i ostatecznie do tego nie wraca. Wielu moich kolegów np. od 10-15 lat nagrywa swoją pierwszą płytę i jakoś nie mogą przekroczyć tego Rubikonu. Ja sam już wiem, że w trakcie jakiegokolwiek procesu twórczego zawsze będę miał kilka momentów kryzysowych, które muszę po prostu pokonać. Czasami, owszem, nawet dobrze jak jakiś termin się przesunie, ale zwykle staram się trzymać deadline'ów, bo to pozwala mi być cały czas aktywnym muzycznie. Bardzo tego potrzebuję, by osiągnąć wewnętrzną równowagę, by móc dalej funkcjonować. I zawsze jak nagram nową płytę, to przez kilka miesięcy trzyma mnie poczucie, że coś ważnego udało mi się w życiu osiągnąć. 


MUAM: Czyli teraz jest ten etap szczęścia po nagraniu albumu?

Mariusz: Tymczasowego 😉. Te stan potrwa kilka miesięcy, a później nastąpi tzw. zejście. W skali długoterminowej wygląda to trochę tak, jak zjazd po cukrze. Jestem uzależniony od cukru, trochę za dużo go spożywam i często zdarza mi się zjeść taką wielką tabliczkę czekolady (śmiech) i potem jak mi po niej cukier spada, to chce mi się tylko spać. Do tego mógłbym porównać mój proces twórczy. Kiedy tymczasowe szczęście zanika - trzeba się ratować. 


MUAM: I trzeba następną płytę wymyślić. Nie będę tu szczegółowo pytać o kolejne plany, ale na pewno już jakieś masz…

Mariusz: Teraz już zdecydowanie wracam do Riverside. Mały kryzys gitarowy mi przeszedł i teraz już częściej biorę do ręki gitarę niż klawisze. Pracuję już nad materiałem na kolejną płytę. Jest coraz więcej pomysłów. Niedługo będziemy je z chłopakami wspólnie opracowywać. 


MUAM: A solowe nagrania dalsze?

Mariusz: Po nowym Riverside pewnie wrócę do Lunatika. Lunatic Soul ma jeszcze jedną płytę, aby zamknąć cykl. I przyznam szczerze, że właśnie przez ten cykl też chyba czułem się trochę ograniczony. Tu rock progresywny, tu brak gitary elektrycznej, zawsze coś. Stąd ta elektroniczna trylogia. Czasami jak się tak rozpędzę w tym swoim planowaniu, to niebezpiecznie pozbawiam się spontaniczności. A traumy po „Rapid Eye Movement” nie chcę drugi raz przechodzić. Wiem jednak z autopsji, że to najlepszy wybór, bo jak się potem spojrzy na wszystko całościowo, to efekt będzie o wiele lepszy niż np. tymczasowa radość z pracy nad jakimś szalonym albumem. Chociaż i na to się otwieram, czego przykładem jest chociażby „Lockdown Spaces”.
 
 
fot. Tomasz Pulsakowski

 
 


MUAM: Wspomniałeś o traumie po „Rapid Eye Movement”. Czy byłeś kiedyś jeszcze z czegoś niezadowolony?

Mariusz: Kiedyś wystąpiłem gościnnie na płycie Amarok „Metanoia". To jest album, po którym również miałem trochę traumę. Nie mogłem się na nim za bardzo wyrazić - linie wokalne były już powymyślane i czułem się jak muzyk sesyjny. Nie to, żebym miał coś do muzyków sesyjnych (śmiech), ale ja po prostu nie jestem do tego stworzony. Zasadę mam więc taką - jeśli mam się brać za jakąś współpracę, to muszę też coś współtworzyć. Zagrać jakiś własny fragment muzyczny, ułożyć linię wokalną czy napisać tekst. Pamiętam, że po tej płycie postanowiłem sobie, że nie zgodzę się więcej na tego typu kooperację. Na szczęście po wielu latach, kiedy znowu pojawiłem się gościnnie w Amaroku na płycie „Hunt”, dostałem już od Michała Wojtasa wolną rękę i do jednej z kompozycji sam ułożyłem linię wokalną.

To nasze trio Meller Gołyźniak Duda też nie było do końca moim muzycznym światem. Owszem, grało nam się razem bardzo fajnie, ale koniec końców trochę było to dla mnie za bardzo wykręcone. To, w czym czuję się najlepiej to obszar od melodyjnego rocka i metalu, przez muzykę folkową, orientalną, filmową do elektroniki, z piosenkami po drodze. 


MUAM: A jazz?

Mariusz: Miałem epizod jazzowy w Węgorzewie - kiedyś grałem w zespole jazzowym na basie - nazywał się Special Edition. Mieliśmy bardzo zdolnego saksofonistę w składzie, mam do tej pory jeszcze jakieś nagrania. Oczywiście jazz, to może trochę za dużo powiedziane. W tym przypadku, to było takie okołojazzowe granie. Ale coś liznąłem. Generalnie to chyba jednak nigdy nie byłem jakimś wielkim fanem jazzu i nie zasłuchiwałem się po nocach jazzowymi płytami. Może z wyjątkiem Brand X z Collinsem. Oczywiście są u mnie na półce Dave Brubeck, Miles Davis, Pat Metheny, ale zasadniczo słucham ich fragmentarycznie. Tak jak i fragmentarycznie robię jazzowe wstawki we własnej muzyce, chociażby w końcówce lunaticowego „A Thousand Shards of Heaven”. Niedawno zdałem sobie jednak sprawę, że w sumie na "Interior Drawings" również są takie pseudo-wstawki jazzowe. Uświadomił mi to Marek Laskowski, który napisał w poście, że fortepianowe fragmenty w "Shapes In Notebooks" i "Racing Thoughts" zahaczają o GoGo Penguin. Może i coś w tym jest. 


MUAM: Z ciekawych do eksploracji gatunków jeszcze przyszedł mi do głowy hip-hop…

Mariusz: Na "Through Shaded Woods" już nawet przez chwilę rapowałem (śmiech). Jeśli już coś z „hop”, to nie ukrywam, że najbliżej mojego serca zawsze będzie trip-hop w stylu Tricky lub Massive Attack.   

grafika: Hajo Müller




MUAM: Końcówka roku, grudzień to szczególny czas podsumowań, choć niektórzy robią je już w listopadzie. Zaczynają pojawiać się wtedy playlisty na popularnych serwisach streamingowych. Ja zwykle nie robię tego przed końcem roku, a dopiero na przełomie grudnia i stycznia. Czy Ty też mniej więcej w tym czasie znajdujesz moment, by zebrać swoje przemyślenia i odkrycia - np. posłuchać płyt, które zrobiły na Tobie wrażenie?


Mariusz: Dla mnie to styczeń jest takim momentem podsumowań - wtedy pojawiają się różne rankingi i nadrabiam zaległości. Grudzień zdecydowanie jest miesiącem refleksji i planów. W styczniu przechodzę już do działania. Przyznam, że nie słyszałem zbyt wiele płyt wydanych w 2021, ponieważ byłem zajęty swoimi. Dlatego nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Dostałem ostatnio propozycję, by wypowiedzieć się do Teraz Rocka na temat albumów roku, ale musiałem odmówić, bo nie chcę tworzyć tego naprędce tylko po to, by się wypowiedzieć w prasie. Ale wiem, że było dużo ciekawej muzyki, nadrobię. 


MUAM: A znalazło się miejsce dla literatury?

Mariusz: Tu już więcej. W 2021 nadrobiłem trochę rzeczy socjologicznych i popularnonaukowych, z prozy - Bator, Twardocha, Orbitowskiego. Polubiłem też eseje Tomasza Stawiszyńskiego i w związku z jego zachętą sięgnąłem nawet po "Kwartet Aleksandryjski" Lawrence Durella. Aktualnie jestem w trakcie czytania. Czytałem też ostatnio publikację o tym, jak smartfony nas zmieniły i jak działają ich „zabójcze aplikacje”, ale to nie była wybitna rzecz. 


MUAM: To jest bardzo ważny aspekt - trzeba uważać na to, co się teraz dzieje, bo telefony z aplikacjami odsuwają nas od takiego normalnego funkcjonowania. Jak sobie radzisz z tym?

Mariusz: Jestem uzależniony od technologii, ale zawsze staram się na to patrzeć w pozytywny sposób - technologia na pewno mi pomaga. Jak jadę samochodem to przecież z włączonym GPSem, a nie z papierową mapą. To samo tyczy się słuchania muzyki ze streamingu, nie widzę w tym nic złego. A wszystkim piszącym „Fuck Spotify” przypomnę, że dla spotifajowej przeciwwagi mamy Bandcamp, który wspiera artystów, raz w miesiącu w 100%, więc streamingi wcale nie muszą być takie złe. Nie samym winylem świat żyje, ale oczywiście tę tradycję należy pielęgnować. Bo muzyki jedynie w streamingu i cyfrze to sobie nie wyobrażam. Stąd też i moje plany związane z wydaniem całej „Lockdown Trilogy” na winylach i cd w 2022.

Staram się korzystać z technologii, ale gdy czuję, że przesadzam - robię sobie detoksy. Czytanie książek jest dla mnie takim detoksem i odpoczynkiem. Powinienem robić to częściej, ale jak jestem zaangażowany w pracę twórczą, to częściej siedzę przy komputerze niż w książce. Teraz mam jednak taki okres, że będę chciał ponadrabiać jakieś książkowe zaległości, chociażby po to, by zainspirować się do pisania tekstów na nowe Riverside. 
 
fot. Tomasz Pulsakowski

 


MUAM: A na spacery chodzisz? To też może być taka forma detoksu.

Mariusz: Chodzę. Mieszkam niedaleko lasu. Zwykle to jest rower, a jeśli nie ma ku temu warunków, to przynajmniej celebruję szybki spacer. Ostatnio staram się nawet nie nakładać słuchawek jak gdzieś wychodzę. Nauczyłem się w ostatnich latach doceniać takie banały jak odgłosy przyrody. 


MUAM: A jak myślisz, w dobie tej technologii, czy kiedyś było łatwiej zaistnieć jako artysta, czy teraz jest łatwiej? Streaming może być pomocny, bo można opublikować swoją muzykę, podzielić się nią ze światem, ale też pewne problemy może stwarzać.

Mariusz: Kiedyś było radio, teraz jest streaming. Kiedyś był dziennikarz, o którego względy się zabiegało, żeby napisał artykuł, żeby powiedział coś w swojej autorskiej audycji, teraz mamy playlisty na Spotify, Apple Music, Tidalu, Deezerze i innych. Czasy się zmieniają i zmieniają się formy promocji. Z pewnego punktu widzenia z tym jest łatwiej, z czymś innym trudniej. Jedno nie ulega wątpliwości - dzisiaj wszystkiego jest dużo dużo więcej niż kiedyś. A przynajmniej my mamy dostęp do wszystkiego.

W tej chwili mamy taki ogrom artystów, że wygrywają jedynie ci, którzy sukcesywnie „coachują" swoich followersów w sieci. Pamiętajmy o tym, że np. sukces Billie Eilish nie wziął się tak po prostu z niczego. Dziecko było od najmłodszych lat w internecie i miało wpływowych rodziców, którzy będąc w branży wiedzieli, jak działać i jej karierę ustawić. To nie było tak, że Billie Ellish któregoś razu po prostu nagrała z bratem w sypialni płytę - i świat oszalał. Chociaż tutaj mamy też dobry przykład zmiany. Kiedyś trzeba było wejść do studia, żeby nagrać album. Dzisiaj możesz nagrać dobrze brzmiący album na laptopie w swojej sypialni. Być może przez to właśnie mamy takie zatrzęsienie muzyków, że gubimy się w wyborach. 


MUAM: Zgadza się, dlatego, żeby znaleźć to, co się chce i co jest wartościowe, trzeba się w dzisiejszych czasach mocno naszukać.

Mariusz: Tak, ale pamiętajmy o tym, że żyjemy w czasach algorytmów. Ludziom nie chce się dzisiaj niczego szukać, korzystają więc z podpowiedzi algorytmów. I wielu osobom to wystarcza. Zresztą dosyć często algorytmy takiego Spotify podrzucają naprawdę ciekawe muzyczne propozycje.

Są też jednak i minusy - podejrzewam, że ze swoją muzyką elektroniczną nie trafię do świata muzyki elektronicznej, lecz wciąż będę wyskakiwał obok takich zespołów jak Gazpacho czy The Pineapple Thief. Oczywiście nie mam nic przeciwko tym zespołom, ale to tylko przykład jak działa algorytm. Wszystko zależy od grupy docelowej, a ta się przecież u mnie raczej się nie zmienia. Znam artystów, którzy próbowali kombinować z innym rodzajem muzyki, głównie po to, żeby zdobyć inną publiczność. Efekt był jednak odwrotny od założonego.  
 

grafika: Hajo Müller


 
MUAM: Wróćmy jeszcze na moment do żółtej płyty. Bardzo mnie urzekł dźwięk odręcznego pisania na papierze. Jak został zarejestrowany?

Mariusz: To są sample długopisu i ołówka. Pomyślałem, że może to być jeszcze jeden fragment „perkusyjny”. Jak już wspomniałem wcześniej - chciałem w ten sposób podkreślić organiczność albumu. Żeby było więcej pianina, głosu, a jeśli już używać sampli, to kartek papieru i odgłosów na nich pisania. Na "Lockdown Spaces" mieliśmy stukanie w komputerową klawiaturę, a tutaj chciałem, żeby to było rysowanie. Ta trylogia odnosi się też do mojego dzieciństwa, do czasów, kiedy Mariusz Duda zaczął kreować pierwsze autorskie rzeczy. 


MUAM: A czy Mariusz Duda rysował też komiksy w dzieciństwie?

Mariusz: Marusz Duda w dzieciństwie słuchał bardzo dużo muzyki elektronicznej i nawet sam ją nieudolnie komponował. Słuchał jej na kasetach i nagrywał na kasety. Dlatego też i teraz wydaje ją na kasetach. Taka symbolika. W innych chwilach grał na automatach - wydawał swoje kieszonkowe, by grać w Space Invaders i Galagę, ale potem wracał do domu i rysował swoje własne gry planszowe. I tak - Mariusz Duda zbierał też komiksy, ale również je rysował. Lubił siedzieć w pokoju ze słuchawkami na uszach i tworzyć różne rzeczy. Zostało mi do dzisiaj (śmiech). Dlatego te gry, kasety i komiksy przemycam również w solowej trylogii, która nie jest tylko wariacją na temat przetrwania w lockdownie, ale również moją personalną wycieczką w przeszłość. 


MUAM: A nagrywałeś kiedyś audycje radiowe na kasety?

Mariusz: Tak (śmiech). Miałem swój odpowiednik Smerfów - nazywał się Girfy. Zmieniałem głosy, był Dziadek Girf i inni bohaterowie. To były różne przygody, jak np. wycieczka nad wodospad - żeby to nagrać odkręcałem wodę w wannie. Brzmiało to oczywiście tak, jakby Girfy zamiast iść nad wodospad brały kąpiel, ale siła wyobraźni za młodych lat była wielka. Oprócz Girfów było też jakieś kino akcji - zrobiłem odpowiednik Rambo. Bohater nazywał jak się „Malcolm”. Było tam strasznie dużo strzałów i wybuchów i kompletne zero fabuły. Miałem magnetofon Grundig i zawsze do jego mikrofonu plułem imitując eksplozje bomb. Jak widzisz moja dziecięca psychika musiała jakoś odreagowywać czasy życia w PRL (śmiech).





MUAM: To jeszcze na koniec może odwróćmy role - czy masz do mnie jakieś pytanie?

Mariusz: Od kiedy słuchasz Riverside i jaka jest Twoja ulubiona płyta?

MUAM: To będzie… hmm… piętnaście lat. Zaczęło się wszystko mniej więcej od okresu "Anno Domini High Definition" (2007 - 2008 rok). Poznałam Was w czasie, gdy zaczynałam czynnie jeździć na koncerty, to był okres pomiędzy końcówką pierwszej trylogii, a początkiem drugiej. Czerwony album był pierwszym, który usłyszałam w całości i wtedy bardzo do mnie trafił, do dziś wzbudza emocje. 


Mariusz: Czyli to jest Twoja ulubiona płyta?

MUAM: Niekoniecznie, to wszystko zależy od nastroju. Mam takie dni, że chętnie sięgnę po ten album, ale są też takie chwile, że zdecydowanie bliżej jest mi np. do "Eye Of The Soundscape".

Mariusz: I to jest właśnie piękne. Też zawsze mi się podobało, jak w twórczości danego artysty był tak szeroki wachlarz albumów, że można sobie było płytami żonglować w zależności od nastroju. Ja tak miałem z Genesis - jak chciałem posłuchać rocka progresywnego, włączałem starszy album, a jak miałem ochotę na pop, to nowsze płyty. 


MUAM: Dziękuję Ci bardzo za rozmowę, za poświęcony czas i emocje.

Mariusz: Dziękuję serdecznie. Wszystkiego dobrego.
 
fot. Tomasz Pulsakowski

 

 

LOCKDOWNOWĄ TRYLOGIĘ  MARIUSZA ZNAJDZIECIE TUTAJ:

https://mariuszduda.bandcamp.com/

Kasety możecie nabyć natomiast w sklepie wytwórni Mystic Production