niedziela, 6 czerwca 2021

Artur Rojek - Filharmonia Koszalińska - 5.06.2021 [GALERIA ZDJĘĆ]

"Światła ubywa mi, co więcej/ stojąc na ulicy czy kołysząc się na krześle/ niepokój wewnątrz wciąż ten sam (...)" tymi słowami Artur Rojek rozpoczął swój koncert w koszalińskiej filharmonii. Ile razy ten występ był przekładany trudno już zliczyć, najważniejsze, że w końcu doszedł do skutku. Mimo przejmującego chłodu, niepokoju i refleksji zawartej w dźwiękach i tekstach przyniósł jednak wszystkim obecnym przede wszystkim ogromnego kopa radości i pozytywnej energii. Zdecydowanie był to jeden z tych wieczorów, który zapamiętam na długo. 


 

Artur Rojek jest dla mnie artystą szczególnym. Śpiewane przez niego piosenki towarzyszą mi od niemal dwóch dekad, stanowiąc podporę w różnych życiowych momentach. Choć osobiste muzyczne preferencje zmieniły się przez ten czas bardzo mocno, jest to jeden z tych muzyków, którego wrażliwość i umiejętność trafnej obserwacji otaczającego świata poruszają mnie niezmiennie. 

Podobnie jak jego słuchacze, zmienił się główny bohater całego "zamieszania". Rojek z nieco wycofanego i skrytego wokalisty Myslovitz stał się świadomym siebie i otwartym do kontaktu z publicznością artystą, który na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Udowodnił to podczas koncertu, gdzie nienachalnie i dyskretnie, a przez to bardzo skutecznie zachęcał widzów do interakcji - wspólnego śpiewania i tańca wtedy, gdy poczują taką potrzebę i odpowiedni moment. Od pierwszej minuty występu ze sceny płynął szczery przekaz i czysta energia.

Koszalińska publiczność przyjęła artystę gorąco i z szacunkiem, spontanicznie nagradzając wokalistę i występujących z nim troje muzyków owacjami na stojąco, niewymuszonymi oklaskami i okrzykami radości. Rojek dziękując za ciepły odbiór dał z siebie wszystko. Skakał, tańczył i śpiewał z pełnym zaangażowaniem, wykorzystując do maksimum możliwość żywego kontaktu z fanami. Zszedł nawet do publiczności, by z każdym chętnym przybić piątkę. Podkreślał tym samym, że warto cieszyć się wspólną chwilą i w pełni z niej skorzystać.

Oczywiście zgodnie z obecnie obowiązującymi zasadami, występ odbył się w reżimie sanitarnym - zorganizowano dwa koncerty, z przerwą na wentylację sali, uczestnicy wykupili miejsca oddzielone od siebie i zobowiązani zostali do przebywania w ich obrębie podczas koncertu oraz do założenia maseczek. Niespecjalnie przeszkadzało to jednak w doskonałej zabawie. Przez maseczkę śpiewać się da, a tańczyć czy podskakiwać można przecież w obrębie własnego miejsca.

Tego wieczoru nie brakowało także wzruszeń. Setlista obfitowała w utwory, wobec których nie dało się przejść obojętnie. Chwytliwe i skoczne melodie przeplatały się z tymi bardziej refleksyjnymi, budując ekscytującą całość angażującą od pierwszej do ostatniej minuty. Choć artysta promował swój ubiegłoroczny album "Kundel", zaprezentował przekrojowy materiał, obejmujący także pierwszą solową płytę, kilka niewydanych na płytach nagrań oraz kilka powrotów do dużo odleglejszej przeszłości, w tym twórczości Myslovitz. Rozpoczynając od nostalgicznego "Pomysłu 2", kontynuowanego refleksyjnym tonem fenomenalnego "Lata 76" artysta płynnie przeszedł do prezentacji bardziej dynamicznych propozycji, wśród których znalazły się między innymi singlowe "Bez Końca", "A Miało Być Jak We Śnie", "Sportowe Życie", "Beksa" i "Syreny".

Najbardziej poruszającym momentem było szczere do bólu wykonanie "W nikogo nie wierzę tak, jak w Ciebie", przy którym nie sposób było nie uronić łzy. Ciekawie wypadła także niemal klubowa wersja "Spalam Się", intymna odsłona "Cuccuruccu Paloma" i pół-akustyczne wykonanie "Sprzedawców Marzeń" z repertuaru Myslovitz. No dobra, była jeszcze chóralnie odśpiewana przez publiczność "Długość Dźwięku Samotności", bez której wielu fanów nie wyobrażałoby sobie tego koncertu... 

Jeden utwór zabrzmiał tego wieczoru nawet dwa razy - artysta zakończył swój występ porywającym tańcem, wykonując jeszcze raz "Bez Końca" i nisko się kłaniając w podziękowaniu za wspólny czas. Niestety ze względu na restrykcje sanitarne nie było spotkania po koncercie. Można było za to przekazać płyty Arturowi do podpisu za kulisami i w ten sposób zdobyć upragniony podpis.

Właściwie trudno wyrazić jakimikolwiek słowami uczucia, które towarzyszą osobie kochającej koncertowe przeżycia w momencie, gdy może choć na chwilę powrócić do "normalności". Cokolwiek bym tutaj napisała, i tak nie odda to w pełni emocji, które towarzyszyły prawdopodobnie większości obecnych w Filharmonii Koszalińskiej w sobotni wieczór. Na dowód tego, że koncert się odbył, trochę telefonicznych kadrów: