sobota, 22 maja 2021

Wata: Obserwowanie jak ludzie pogrążają się we wzajemnym obrzucaniu syfem sprawia, że nie chcę mieć z czymś takim kontaktu

Są samodzielni, mają na siebie pomysł i piszą niebanalne piosenki, z którymi może utożsamiać się każdy wrażliwy odbiorca. Wrocławski kwartet Wata wydał niedawno swój drugi album, "Alaska", który jest dopracowaną, wielowarstwową i spójną opowieścią.

Z okazji premiery tej płyty porozmawiałam z zespołem o tym, jak powstawała "Alaska", co zmieniło się od czasów debiutu i jaki przekaz płynie z tworzonych przez nich dźwięków. Poruszyliśmy też temat inspiracji, zahaczając przy okazji o wpływ mediów społecznościowych na nasze życie i tego, jak pozostać sobą w czasach, które czasem zbyt dobitnie sugerują określone schematy. Zapraszam :)



MUAM: Na początek walnę prosto z mostu - skąd wziął się pomysł na nazwę zespołu?

Szymon Smolak: Szukaliśmy nazwy, która by nie definiowała z góry muzyki - przykładem odwrotnego myślenia może być Metallica.

Krzysiek Birowski: Było kilka pomysłów. Wata to tylko dwie sylaby, więc łatwo zapamiętać.  Nie budzi również żadnych skojarzeń z naszą muzyką. To był najlepszy kandydat :)

Karol Ossoliński: Chcieliśmy mieć hipsterską nazwę, która będzie się miło kojarzyć i przemówi do szerokiego grona odbiorców. Jednogłośnie uznaliśmy nazwę “WATA” za najlepszą!

Marcin Kucharczyk: Nazwa Wata to anagram. Jeśli zostanie  przeczytane od tyłu a wcześniej  podmieniony  W na K.

 

MUAM: "Alaska" to wasz drugi album. Ja niestety muszę się przyznać, że poznałam Waszą muzykę dopiero przy okazji premiery tej płyty. Posłuchałam jednak niedawno z zaciekawieniem debiutu i jest bardzo dobry. Mam wrażenie, że "Laserowy Kot" jest nieco bardziej eksperymentalny, jest jeszcze takim poszukiwaniem własnego stylu, który ugruntowuje Wasza druga płyta. Co zmieniło się w procesie pracy nad piosenkami od czasu debiutu? Jak postrzegacie "Laserowego Kota" z perspektywy czasu?

Szymon: Nie nazwałbym tego poszukiwaniem własnego stylu, bo go nie szukamy. Trzecia płyta zapewne będzie inna od pierwszej i drugiej, ale to nie oznacza że osiągnęliśmy jakiś styl i będziemy się go już sztywno trzymać.

Krzysiek: “Laserowy Kot” powstawał w trochę innych okolicznościach i na jego kształt złożyło się kilka czynników. Z jednej strony, po kilku latach grania gitarowych jazgotów jako Robot House chcieliśmy spróbować czegoś innego. Z drugiej strony materiał w dużej części powstał w okresie “zawieszenia”, jeszcze zanim Wata została powołana do życia. Rzadko wówczas byliśmy w stanie się widywać. Przy każdej okazji jamowaliśmy głównie elektronikę po domach, materiał powstawał często w niepełnym składzie. Z trzeciej strony, co trzeba przyznać wprost, chcieliśmy trochę pójść “na łatwiznę” - zakładaliśmy, że produkcja elektroniki pójdzie nam sprawniej, nie będziemy musieli ponosić kosztów studia, oraz że logistyka koncertów będzie prostsza (rzeczywistość pokazała, że byliśmy w błędzie :) ). 

“Laserowy…” brzmi tak, a nie inaczej po części z naszego wyboru, a po części w wyniku ograniczeń, jakie musieliśmy pokonać.  Zabierając się za “Alaskę” mieliśmy bardziej konkretną wizję. Chcieliśmy, żeby lepiej oddawała nasze brzmienie na żywo. Nigdy nie zamierzaliśmy się wyrzec żywej perkusji, czy gitar i taki kierunek rozwoju był, można rzec, naturalny, a wręcz nieunikniony. “Alaska” jest również tworem zdecydowanie bardziej kolektywnym - mówię tu zarówno o muzyce jak i tekstach. Oczywiście warstwa liryczna nadal “ciąży” w większości na Karolu, a część instrumentalna na reszcie grupy.

Karol: Praca nad “Laserowym Kotem” była interesująca, w pewnym sensie łatwiejsza dla mnie. Dołączyłem do grupy chłopaków, którzy od lat ze sobą grali i mieli gotowe kawałki. Otrzymałem podkłady, intensywnie przesłuchiwałem i w mojej głowie powstawały linie melodyczne oraz teksty, niektóre dopisywałem na próbach, gdy już zgrywaliśmy wspólnie materiał. Dołączenie do zespołu wiązało się z trudnym czasem w moim życiu, co dało możliwość wylania nadmiaru emocji i treści. Podobno wniosłem do utworów nieco przebojowości i charakteru. To była wspaniała praca, dobrze wspominam. Na drugim albumie było więcej wspólnej transowej pracy, teksty i aranżacje w większości powstawały podczas improwizacji i muzycznych “burz mózgów”. Postawiliśmy na żywioł, koncertową energię, żywą perkusję, ale w fazie ostatecznej było bardzo dużo pracy nad szlifowaniem brzmienia oraz produkcją muzyczną piosenek.

Marcin: Pierwsza płyta dużo nas nauczyła. Niestety “Laserowy Kot” był słabo wypromowany. Trochę z naszej leniwej marketingowej natury. Dużo oczywiście się nie zmieniło odnośnie naszego lenistwa ale obiecujemy dotrzeć z “Alaską” do szerszej publiczności. “Alaska” to już trochę inna Wata.



MUAM: Wielu polskich artystów niezależnych, chcąc dotrzeć do jak najszerszej publiczności korzysta z uniwersalnego języka angielskiego. Wy postawiliście na język ojczysty, który jest trudny do ułożenia w formie piosenek, ale pozwala polskiemu słuchaczowi skupić się na tekstach i zrozumieć je w pełni. Karolu, dlaczego zdecydowałeś się śpiewać po polsku?

Karol: Decyzja o śpiewaniu po polsku ma dwie przyczyny. Po pierwsze uważam, że to wielka wartość i droga to większej szczerości. Sam wychowałem się na polskich piosenkach, wspominam bardzo żywo pierwsze piosenki Edyty Bartosiewicz, Hey, czy Elektrycznych Gitar, które kształtowały moją muzyczną wrażliwość oraz stawiały wysoko poprzeczkę wobec wartości strony lirycznej. Ten trud bardzo mnie fascynuje. Po drugie, język angielski poza pewną muzyczną plastycznością, wymaga w stu procentach poprawnego akcentu, co w przypadku wielu prób nieanglojęzycznych wykonawców, w tym również mnie, wypada delikatnie mówiąc, mało profesjonalnie... :)


MUAM: "Alaska" to z jednej strony zbiór tworzących muzyczną całość niebanalnych piosenek, a z drugiej taka spójna fabularna historia, prawda?

Krzysiek: prawda, aczkolwiek nawet dla nas nie było to z początku oczywiste. Tak naprawdę dopiero po pewnym czasie uświadomiliśmy sobie, że to nie jest tylko zbiór naszych najlepszych pomysłów, ale kawałki mogą stanowić część jednej historii. “Koniec” powstał właśnie w wyniku tej refleksji - jako wprowadzenie do tej fabuły, podobnie jak filmy, czy powieści zaczyna się czasem od ostatniej chronologicznie sceny, by potem ukazać wydarzenia, które doprowadziły do finału.

Karol: Trudno powiedzieć, jeżeli to prawda, jednoczy nas jakaś kosmiczna intuicja! :)

MUAM: W tekstach Waszych nowych piosenek można doszukać się odniesień do obecnej sytuacji w kraju, do relacji międzyludzkich, poczucia samotności, braku tolerancji, odosobnienia, wszechogarniającego niepokoju. Jest w tych tekstach taki uniwersalny przekaz, z którym może utożsamiać się każdy wrażliwy odbiorca. O czym tak naprawdę śpiewasz? Co inspirowało Cię do pisania tych tekstów?

Karol: Bardzo przekonuje mnie taka wiedza, iż pięćdziesiąt procent treści podczas odbioru dzieła filmowego, muzycznego, czy też samej rzeczywistości, jest w nas samych. Co daje pewną otwartą przestrzeń ku interpretacji i wyłania się po części  z indywidualnych, osobistych przeżyć każdego z nas. Jeśli chodzi o teksty z “Alaski”, dwie piosenki napisał Krzysiek, wspierany przez Szymona i Marcina, jedną wspólnie ze mną, a jedną samodzielnie. Pozostałe popełniłem ja i co ciekawe, razem mają zbliżony charakter i są umiejscowione na jednym gruncie nastroju. Jest jeszcze wyjątkowy “Biegacz stepowy”, który powstał na bazie zabawy słowem, każdy miał za zadanie wymyślić pięć luźnych słów, których użyłem do napisania tekstu. Zaskakujące po czasie było to, że tekst ma charakter uniwersalny oraz metaforyczne znaczenie dotykające nas podczas pandemii. Przypadek? Nie sądzę :)

To, co mnie osobiście bardzo porusza i od wielu lat osobiście dotyka, to pogłębiająca się samotność jednostek, szukanie iluzji (mimo izolacji) w światach wirtualnych oraz konsekwencje związane z nieczystą grą mediów i osób kreujących te światy iluzji. Fascynuje mnie i zarazem przeraża obserwowanie tego świata oraz braku dystansu i świadomości osób współtworzących chociażby social media. Z głębokich refleksji i momentów bólu w moim sercu, powstają teksty. Próbuję podczas pisania przyjmować też różne perspektywy, od osób dotkniętych uczuciowym zranieniem, przez osoby na pierwszy rzut oka spełniające się w świecie korporacji, po ludzi emocjonalnie / psychicznie zaburzonych, dla których często jedynym ratunkiem, by przetrwać jest społeczna izolacja.



MUAM: Co sądzicie o wpływie mediów społecznościowych na nasze życie? Ja mam wrażenie, że one bardzo pogłębiają wszelkie podziały, wzmagają chaos i poczucie niepokoju, braku bezpieczeństwa… Algorytmy przejmują kontrolę, zachęcając do postępowania w określony sposób, co bardzo kłóci się z samodzielnością podejmowania decyzji

Krzysiek: Coś, co z początku jawiło się jako cud techniki mający zbliżać ludzi, owszem zbliża, ale tylko tych, którzy żyją w tych samych bańkach informacyjnych. W samych bańkach natomiast poglądy ulegają “spotęgowaniu”, postępuje polaryzacja oraz fundamentalizm. Czasem jak dwie takie bańki się zetkną, mamy niekończący się flamewar. Algorytmy wszelakich serwisów są zaprojektowane pod kątem napędzania klików, analizują preferencje i podsuwają treści dopasowane do użytkownika. Ludzie często nie zdają sobie z tego sprawy i nabierają przekonania, że cały świat funkcjonuje zgodnie z ich przekonaniami. Dodajmy do tego poczucie anonimowości, boty, trolle szerzące dezinformację i skutki bywają opłakane. Nie potrafię sobie tylko wyobrazić, jak realnie można to rozwiązać. Musielibyśmy chyba cofnąć się do stanu sprzed 20 lat, kiedy internet był dostępny dla małej grupki. Obserwowanie jak ludzie pogrążają się we wzajemnym obrzucaniu syfem sprawia, że nie chcę mieć z czymś takim kontaktu. Mam swoje poglądy, ale nie czuję motywacji, żeby wdawać się publicznie w internetowe dyskusje. Wystarczy, że w realu muszę czasem być ich świadkiem lub uczestnikiem.

Szymon: Jest zdecydowanie zbyt duży, ale popyt rodzi podaż.

Karol: Ja bardzo lubię w mediach społecznościowych funkcjonować, dzielić się radościami i swoim poczuciem humoru. To na pewno z jednej strony realna sieć wsparcia i relacji, które mogą być życiowe, jako towarzyskie, czy biznesowe. Jednak zjawisko manipulacji oraz przekłamania (brak weryfikacji fake newsów) przeraża i mnoży pytania. Często obserwuję kłótnie i konflikty w mediach społecznościowych i czasem mnie to bawi, ale sam ucinam czym prędzej wszelkie publiczne dyskusje, kłótnie, natury politycznej, czy religijnej, uczy mnie to dystansu. Ja konfliktów po prostu nie cierpię! Chcę być z każdym w zgodzie i miłości, wierzę, że to możliwe! 

MUAM: Wasza muzyka przywodzi mi na myśl trochę twórczość Republiki, trochę niektóre dokonania Myslovitz, oczywiście z Arturem Rojkiem i projektu Lenny Valentino - tu mam na myśli głównie wrażliwość.  To są oczywiście bardzo luźne skojarzenia, bo wasza muzyka jest bardzo oryginalna i trudna w jakimkolwiek zaklasyfikowaniu. To piosenki, ale nie w klasycznym rozumieniu, zawieszone gdzieś między psychodelią, rockiem, elektroniką i popową przystępnością, nasycone tajemniczą, chwilami surrealistyczną atmosferą. Tu pozostaje mi tylko zapytać o to, jakie dźwięki wpłynęły na kształt tej płyty? Czego słuchaliście tworząc ten materiał?

Krzysiek: materiał na “Alaskę” dojrzewał latami, teraz jedynie przybrał finalną formę. Fakt, że ciężko naszą muzykę sklasyfikować oraz że słychać egzotyczną mieszaninę wpływów wynika po części z tego, że w cały czas chłoniemy jak gąbka przeróżne i nie pasujące do siebie rzeczy. Czasem słyszymy od słuchaczy czy rozmówców porównania, o których nigdy byśmy sami nie pomyśleli, ale nie staramy się im zaprzeczać. Jeżeli ktoś słyszy np. Hawkwind, Kazika, czy Kraftwerk, to uznajemy, że ma słuszność :)

Karol: wszystkich wymienionych w pytaniu artystów bardzo cenię i posiadam na półce ich płyty :) Nie sądzę, by wpływy były natury świadomej, kalkulacja w rodzaju “zagrajmy ten mostek, jak ten, czy tamten” nie ma miejsca w naszym zespole. Podświadome wzorce i pewna edukacja muzyczna 
to podstawa naszych fascynacji, wrażliwości i intuicji muzycznych. Reszta to żywioł podczas prób, pracy nad aranżacjami, kompozycjami. To rodzaj transu, który wymyka się spod kontroli, bardzo kocham te stany, są fascynujące.

Marcin:  Republika miała na mnie ogromny wpływ. Na pewno słychać  to w moich partiach klawiszy.



MUAM: A czego słuchacie w wolnym czasie? Macie takie płyty, które miały na Was wyjątkowo duży wpływ jako muzyków?

Krzysiek: pozwolę sobie pominąć pewne oczywistości, jak np dinozaury z lat 70, czy 90. Z pewnością moje życie nie było już takie samo, gdy zetknąłem się z Broadcast i ich genialnym “The Noise Made By People”. Albo Stereolab. Podobnie mogę powiedzieć o Grizzly Bear. Dodatkowo wiedza, że ci goście sami sobie produkują płyty dała mi osobiście kopa, żeby samemu mocniej przyłożyć się w tym kierunku. Poprzestanę na tym, żeby nie zaczynać niekończącej się litanii. Wspomnę jedynie, że obecnie największą radość sprawia mi odkrywanie nieznanych szerszym masom “bancampowych”, z braku lepszego określenia, artystów.

Karol: Mój wpływ na stronę muzyczną w Wacie jest ograniczony, dodaję głos, melodykę, tworzę melodie. Natomiast to czego słucham na pewno wpływa na sposób wyrazu i wrażliwość, którą w muzyce cenię. Zawsze stawiałem na emocje i to one były dla mnie najważniejsze. Na poziomie odbioru oraz wyrazu. Codziennie słucham czegoś innego i uważam, że w każdym gatunku mogę znaleźć, coś co poruszy wewnętrzną strunę. Zaś płyta, którą zabrałbym na bezludną wyspę to “( )” Sigur Ros! Uwielbiam Radiohead, Joy Division, Myslovitz (tylko z Arturem Rojkiem), Kasię Nosowską, Piano Magic, Sparklehorse. I setki innych.

 

MUAM: A gdybyście mieli możliwość wyboru artysty, z którym chcielibyście podjąć współpracę, to kogo byście wskazali?

Karol: Ja chętnie popracowałbym ze Smolikiem, Królem i Nosowską.

Marcin: Jezus Chrystus. Pograłbym z nim Space Rock.

Krzysiek: marzy mi się, żeby podziałać coś więcej na lokalnym podwórku, Wrocław ma w sobie duży potencjał. Gdyby tylko nie brak czasu i ta cholerna nieśmiałość...

 

MUAM: Słychać, że są to dźwięki bezpośrednie, szczere i prosto z serca, bez kalkulowania pod konkretnego odbiorcę i że bardzo postaraliście się, by dopracować detale. Czujecie się spełnieni i usatysfakcjonowani? Moim zdaniem zdecydowanie udało się osiągnąć cel i mam nadzieję, że już niedługo usłyszy o Was więcej osób. Kiedy w ogóle wg Was artysta może czuć się spełniony?

Krzysiek: jesteśmy szczęśliwi i dumni z tego, że własnymi siłami udało nam się stworzyć ten album nie idąc po drodze na kompromisy pod kątem przypodobania się komukolwiek, co najwyżej te wynikające z różnic w wizji artystycznej, a i one zdarzały się sporadycznie. Jak chyba większość artystów, największą satysfakcję czujemy, gdy muzyka trafia do ludzi i budzi w nich emocje.

Szymon: Artysta spełniony to chyba ktoś nieszczęśliwy lub wypalony. Chyba raczej chodzi o to żeby ciągle szukać i przeskakiwać samego siebie.

Karol: Spełniony będę po kupnie pierwszego mieszkania i Porsche :) Teraz walczę, tworzę kolejne utwory, zarówno w zespole, jak i solowo. I nie mam zamiaru zatrzymywać się do śmierci!

Marcin: Jestem spełniony. Sukces to nie wyznacznik. Oczywiście następny album będzie lepszy. Spełnianie jest cool.  Polecam się spełniać.



MUAM: Bardzo doceniam samodzielną pracę, taką z pasji, a nie pod dyktando wytwórni i sprzedażowych wskaźników. Słuchając "Alaski" da się wyraźnie odczuć, że dobrze się Wam razem pracowało i że rozumiecie się świetnie.  Wata to wasz pierwszy wspólny projekt? Długo się znacie? Udzielaliście się już w innych zespołach?

Karol: Mam za sobą udział w kilku muzycznych projektach, zarówno zespołowych, jak i solowych.
Nasza współpraca…? Pamiętam, to było lato.. W godzinach popołudniowych spotkałem Marcina, którego znałem z gry na gitarze w alternatywno-rockowym zespole Robot House. Ja w tamtym czasie tworzyłem taką oryginalną grupę Neurotic Boy, który kończyła swój żywot i zacząłem szukać nowego pomysłu. Spotkanie z Marcinem miało charakter wyjątkowy, obok niego szli dwaj kontrolerzy biletów (tzw. kanary), wypisując mandat! W tym samym czasie Marcin opowiadał mi, że rezygnuje z chłopakami z zespołu gitarowego i przechodzą na syntezatory… w tym samym czas błysk w moim oczach rozsadzał czaszkę :) Po około trzech tygodniach Marcin zadzwonił do mnie z propozycją dołączenia do nowego zespołu w charakterze wokalisty i szybko rozpoczęliśmy próby i pracę nad pierwszym albumem. Znaliśmy się ze wspólnych koncertów i odwiedzaliśmy się podczas występów grup Neurotic Boy i Robot House. Pamiętam wspomnienie chłopaków po latach. Jak widzieli mnie na scenie, czuli, że chcieli mieć takiego wokalistę. Dopełnienie nastąpiło wraz z WATĄ i wszedłem w ten stan bardzo naturalnie.

Krzysiek: Nie zawsze bywamy zgodni, ale znamy się od wieków, potrafimy wypracować między sobą porozumienie i staramy się nie dać ponieść odjazdom ambicji. Ja, Szymon i Marcin mieliśmy wcześniej Robot House. Wata jest niejako jego kolejną inkarnacją - zdecydowaliśmy się nie kontynuować jako RH, gdy połączyliśmy siły z Karolem. Ja miałem jeszcze krótki epizod w Dawaj!, czyli duecie z Julią Kwietniewską (taki nasz poboczny projekt, Julia piastowała jednocześnie rolę frontwoman w RH). Żeby dopełnić prywaty wymienię też swój solowy, elektroniczny projekt Mlekoman, który jak dotąd szczyci się wydaniem jednej EPki. Robothousowa część ekipy zna się od łebka, pochodzimy z tego samego miasta - Bystrzycy Kłodzkiej. Tak naprawdę nigdy nie funkcjonowaliśmy w projektach wykraczających poza tę paczkę. Wychodzi na to, że jestesmy bardziej małomiasteczkowi, niż Podsiadło :)

Marcin: Spędzanie razem czasu to najlepsze co nam dała Wata. Polecam spędzać czas z Wata.

 

MUAM: W kilku momentach na płycie pojawia się motyw ewakuacji. Czy macie takie miejsce, które pozwala Wam się odciąć od chaosu życia w dwudziesty pierwszym wieku?

Karol: W moim życiu to pokój, w którym pochłania mnie świat filmu i muzyki oraz Kościół i przyroda podczas biegania.

Marcin: Możliwe że Wata jest tym miejscem.

Krzysiek: być może za mało doświadczam tego chaosu, ale nie czuję za bardzo potrzeby uciekania gdziekolwiek.

 


Kino, teatr czy książka? Po którą formę sztuki sięgacie najczęściej i dlaczego?

Karol: Zdecydowanie film! Kocham i podziwiam. Zdecydowanie uwielbiam dzieła klasyczne oraz dramaty psychologiczne, poruszające głębsze obszary odczuć i refleksji i powodują łzy. Nie wiem dlaczego, może jestem masochistą :)

Marcin: Kino 70% książka 20% teatr 10% Uczciwe proporcje.

Krzysiek: raczej się nie wyróżnię - filmy, chyba, że mówimy o twardym s-f. Tu kinematografia ma mało kompetentnych dzieł do zaoferowania, więc pochłaniam głównie książki.

 

MUAM: To jeszcze jedno pytanie na koniec - jak nie zwariować i być sobą w tych dziwnych czasach?

Krzysiek: Jestem zdania, że kluczem jest mieć wokół siebie odpowiednich towarzyszy i nie dać się wciągnąć w pochłanianie papki z internetu.

Szymon: Wydaje mi się, że zawsze jest "dziwny czas". Każde pokolenie ma swój własny. Aby nie zwariować należy ograniczyć dopływ informacji, a być sobą - to już zagadnienie z pogranicza metafizyki.

Karol: Zdecydowanie zwariować! :)

Marcin:  Czytać dobre blogi muzyczne jak np “Między uchem a mózgiem”.

MUAM: Dzięki serdeczne! To była czysta przyjemność :) 

 

Muzykę Waty znajdziecie na serwisach streamingowych, np. na portalu Bandcamp: 

https://wataband.bandcamp.com/