poniedziałek, 24 maja 2021

Royal Blood - Typhoons (30.04.2021)

Royal Blood - Typhoons

Następcy Muse! Jack White ma konkurencję! Jak to możliwe, że jest ich tylko dwóch? Dawno nie było tak dobrej płyty... Takie i podobne komentarze można było przeczytać/usłyszeć na temat Royal Blood po rewelacyjnym debiucie, zawieszonym gdzieś między tym, co przystępne i komercyjne, a tym, co brzmi świeżo i obiecująco w kontekście dalszych muzycznych kroków. Duet został okrzyknięty jedną z największych rockowych nadziei drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku. Czy słusznie? Teraz muzycy wracają z trzecim, długo wyczekiwanym albumem "Typhoons". Czy spełnili pokładane w nich nadzieje?

 

Royal Blood uznanie zyskali dzięki połączeniu surowości i nieprawdopodobnej energii, która udzielała się każdemu, kto posłuchał singli "Out Of The Black" czy "Little Monster". Ich popularność skoczyła drastycznie, gdy zarekomendował ich perkusista Arctic Monkeys, Matt Helders, występując na koncertach w koszulce z logo grupy. Później oba zespoły pojechały razem w trasę, która stała się dla Royal Blood przełomowa. Była pierwsza płyta i porównania do Muse, głównie ze względu na przesterowany bas zbliżony do stylu gry Chrisa Wolstenholme'a. Były słowa uznania od idola Jimmy'ego Page'a. Grupa stała u progu wielkiej międzynarodowej kariery.

Po nieco zachowawczej i bardzo komercyjnej drugiej płycie, która brzmiała trochę jak odgrzewany kotlet, a trochę jak nie do końca udana pod kątem jakościowym próba wkroczenia do komercyjnych stacji ukazał się w końcu trzeci album duetu. "Typhoons" jest praktycznie wypadkową debiutu i drugiej płyty. Jednocześnie trudno oczekiwać tutaj niesamowitego przełomu, gdy podstawę kompozycji wciąż stanowią bębny Bena Thatchera oraz wokal i bas Mike'a Kerra. 

Nowe piosenki Royal Blood są tak chwytliwe, że ich rytm nuci się po pierwszych taktach. Ta ultra przebojowość może zaskarbić im rzesze fanów, przy jednoczesnym spadku zainteresowania osób, którym zależy na czymś nieco ambitniejszym. To muzyka, która nadaje się na poranne rozbudzenie, podkład do energetycznych, intensywnych ćwiczeń, jako towarzystwo wycieczki do samochodu czy dobry soundtrack na imprezę. Sprawdzi się też jako dobry element alternatywnej dyskoteki. Słychać tu echa Muse, Arctic Monkeys, jak i poprzednich dokonań Royal Blood. 

Po prostu Mike i Ben grają po swojemu i czerpiąc z zespołów, które uwielbiają, wykorzystując oprócz sekcji rytmicznej syntezatory, które dodatkowo podbijają przebojowość. Trwa ta płyta tyle, ile przeważnie trwają komercyjne albumy. Jakieś zaskoczenia? Oj niekoniecznie. Wszystko świetnie do siebie pasuje, wchodzi w głowę i nie chce z niej wyjść jak np. "Wesoły Romek" z kultowego filmu "Miś". No dobra, zaskakuje może to, że bardzo ładnie się to wszystko kończy. "All We Have Is Now" brzmi jak idealny relaks po energetycznych ćwiczeniach. Szkoda jedynie, że trwa 2,5 minuty...  

Czy warto po tę płytę sięgnąć? Tak, ale w momentach, gdy potrzeba czegoś lekkiego i niezobowiązującego, co rozrusza w ponury, pochmurny dzień i przywoła wspomnienie letniego festiwalu z czasów szkolno-studenckich i ciepłego, przyjemnego wieczoru spędzonego w towarzystwie przyjaciół. Jeśli ma się ochotę na coś bardziej wymagającego, lepiej ten album odpuścić. 

64% 

Posłuchaj płyty: Royal Blood - Typhoons