czwartek, 20 sierpnia 2020

Nowe Idzie Od Morza Do Wrzeszcza cz.4 - Piernikowski (19.08.2020) [GALERIA ZDJĘĆ]

Nie ma w tym żadnej tajemnicy, że na hip hopie nie znam się kompletnie. Nie śledzę na bieżąco trendów w tej dziedzinie, nie słucham modnych raperów, nie utożsamiam się z tekstami, nie noszę stosownych ubrań i odwróconej czapki z daszkiem. Jeszcze nie tak dawno wydawało mi się, że ta stylistyka to zupełnie nie moja bajka, że nie zrozumiem przekazu płynącego od "ziomali z bloków", że nie trafi do mnie estetyka beatów, improwizowanej nawijki i dresów. 

 

To jednak tylko pozorna stereotypowość, bo nie od dziś wiadomo, że gatunkowe granice to tylko przykrywka do klasyfikacji i podziałów. Muzykę niezależnie od rodzaju odbiera się emocjami, odczuwa, doświadcza, a do tego, by ją zrozumieć potrzebny jest przede wszystkim otwarty umysł. Z takim właśnie nastawieniem wybrałam się na koncert Piernikowskiego, który wystąpił w ramach cyklu Nowe Idzie Od Morza Do Wrzeszcza.





Był to kolejny niezwykły i niezapomniany wieczór w kolejnym bardzo nietypowym i niesamowitym miejscu. Tym razem organizatorzy zabrali posiadaczy biletów i karnetów na dach Galerii Metropolia. Tam zaaranżowano niedużą scenę, a industrialny klimat otoczenia dworca PKP i rozciągający się z dachu widok na kamienicę, a w oddali na stocznię i rafinerię świetnie wpasowały się w atmosferę twórczości rapera.


Piernikowski, który kilka lat temu dał się poznać jako 1/2 duetu Syny, w ubiegłym roku podzielił się zbierającym bardzo pozytywne recenzje solowym wydawnictwem "The Best Of Moje Getto", opartym na nihilistycznej, post apokaliptycznej atmosferze, mrocznym beatach i specyficznej, pełnej rezygnacji, niespiesznej narracji. Ta bardzo szczera i bezpośrednia płyta stała się podstawą występu, który dopełniły utwory z repertuaru Synów. W kłębach dymu i delikatnym świetle zabrzmiało to wszytko bardzo przekonująco.

Koncert celowo odbył się już po zmroku, by atmosfera stała się jeszcze bardziej przytłaczająca. Piernikowski krążył z mikrofonem niczym w transie, dosadnie wygłaszając swoją historię. Opowieść o "białasach", o zwykłym, szarym codziennym życiu, zmaganiu się z trudnościami i walce o każdy dzień w miejscu, w którym nie ma przyszłości w tych dachowych warunkach stała się niezwykle prawdziwa i bliska rzeczywistości.

Był to spójny występ ze wstępem, rozwinięciem, punktem kulminacyjnym i zakończeniem. Został spięty ambientową klamrą. Cisza kontrastowała z ostrymi, przesterowanymi beatami, a przekaz trafiał prosto w serce, kłując i drążąc korytarze. Publiczność słuchała artysty z uwagą, chłonąc każdy dźwięk i każde słowo, zachowując wymagane środki ostrożności i stosując się do zasad bezpieczeństwa.

Jedni jak wmurowani stali w bezruchu obserwując toczące się na scenie wydarzenia, część widzów odpoczywała na pobliskich leżakach, inni zaś kołysali się w rytm hipnotyzującej muzyki. Piernikowski miał z nimi świetny kontakt. Patrzył fanom w oczy, chętnym przybijał piątki, a pod koniec koncertu stanął pośród nich, kontemplując końcowe takty jednego z utworów. Po zakończeniu występu wymownym gestem zaprosił chętnych do zamienienia kilku słów i ewentualnego zakupu płyt, koszulek i innych koncertowych pamiątek. 

Był to kolejny udany wieczór we Wrzeszczu, za co organizatorom, artyście oraz współuczestnikom wydarzenia należą się ogromne podziękowania i wyrazy uznania. Finał pięcioodcinkowego cyklu już 26 sierpnia podczas koncertu zespołu Błoto. Tymczasem zapraszam do obejrzenia galerii.