sobota, 25 stycznia 2020

Holy Fawn - The Black Moon EP (17.01.2020)

Holy Fawn - The Black Moon EP

Przysłowiowa, przez wielu wymarzona i wyśniona "miłość od pierwszego wejrzenia" to jedno z najbardziej intensywnych uczuć, jakich można doświadczyć w życiu. Brzmi nieprawdopodobnie, a wręcz trywialnie? A jednak takie doznanie ma miejsce wcale nie tak rzadko. Co więcej, może ulegać modyfikacjom w zależności od preferencji… U wielbicieli muzyki zdecydowanie częściej pojawia się stan analogiczny, który dotyczy ich pasji, zwany "miłością od pierwszego przesłuchania". Wlaśnie takiego uczucia doświadczyłam słuchając nowej EPki Holy Fawn i z każdym kolejnym odtworzeniem zawartych na niej dźwieków to uwielbienie staje się coraz silniejsze.



"The Black Moon" to zaledwie trzy utwory i trzy kwadranse muzyki - niewiele, a zarazem bardzo dużo. Amerykanom udało się zmieścić w nich ogrom emocji sprawiający, że gdy wybrzmi ostatni takt wieńczącej całość kompozycji, odbiorca ma ochotę ponownie zanurzyć w tajemniczej, niepokojącej, a zarazem nieco nostalgicznej atmosferze.

Poznałam Holy Fawn przy okazji premiery "Death Spells" – płyty wyrazistej, będącej kwintesencją stylu arizońskiej grupy – łączącej post-rockową melodyjność, shoegaze'owe brzmienie przesterowanych gitar i black-gaze'ową moc dialogu eterycznego, czystego wokalu i emocjonalnego krzyku. 'The Black Moon" utrzymany jest w zbliżonej stylistyce. Łączy mrok i czyste piękno, zachwycając przestrzennością i dbałością o produkcyjne detale.

Minialbum niesamowicie intryguje – snuje się nieco sennie, kołysząc i hipnotyzując, by za chwilę uderzyć z impetem metalową galopadą. Takie zmiany tempa z pewnością przypadną do gustu fanom post-rockowych, przestrzennych pejzaży, jest to jednak też świetna okazja dla osób, które nie słuchały dotąd takiej muzyki, by ją dla siebie odkryć. Piętnaście minut to akurat tyle, by zaryzykować kontakt z bardziej eksperymentalnym materiałem i nie zmęczyć się słuchaniem.

 Niby to wszystko już było – Holy Fawn korzystają przecież z podobnych patentów jak Mono, czy Explosions In The Sky, Alcest i Deafheaven, a jednak brzmi to świeżo. Artyści doskonale wiedzą, jak budować napięcie i prowadzić muzyczną narrację tak, by słuchacz nie mógł oderwać się od dźwięków.

Każdy z trzech utworów jest wyjątkowy i dotyka nieco innych obszarów. "Candy" urzeka emocjonalną shoegaze'ową eterycznością skontrastowaną black metalową mocą. Jest w tych dźwiękach niepokój. Rozładowuje do nieco delikatniejszy, instrumentalny "Tethered" utrzymany na pograniczu post rocka i dream popu.  Ostatni, najdłuższy "Blood Pact" zahacza o estetykę ambientową, łącząc elektroniczne partie przywodzące na myśl emocjonalne, eksperymentalne dokonania Son Lux z gitarowymi sprzężeniami.

"The Black Moon" to przepiękny rozdział w zespołowej historii – zwięzły, lecz bardzo treściwy, poruszający duszę. Holy Fawn wydali go zaskoczenia, bez żadnej zapowiedzi, jako niespodziankę dla fanów. Właśnie takie prezenty przynoszą najwięcej radości.

88%