poniedziałek, 13 stycznia 2020

10 Dni Muzyki Nowej - Gdańsk, Klub Żak - 4 - 12.01.2020


Dwa weekendy, sześć dni i dziesięć niezapomnianych występów - tak wyglądały obchody dziesiątych Dni Muzyki Nowej - styczniowego festiwalu odbywającego się w gdańskim Klubie Żak promującego twórczość nieoczywistą, na pograniczu muzyki klasycznej i eksperymentalnej, otwierającą umysły słuchaczy na zupełnie nowe, niespotykane nigdzie indziej doznania. To jedyny taki festiwal, podczas którego można przekonać się np. jak zinterpretować elektronikę spod znaku Kraftwerk w formie klasycznej (Zeitkratzer, 2018), jak grać jednocześnie na trzech instrumentach klawiszowych (Martin Kohlstedt, 2019) oraz… jaką muzykę grają mrówki, a także poznać młodych twórców z nurtu muzyki neoklasycznej. 

Podczas jubileuszowej edycji organizatorzy postanowili wrócić ideologicznie do tej z 2010 roku, nad którą kuratorską opiekę objęła Resina (Karolina Rec), próbująca wówczas odnaleźć odpowiedź na pytanie "jak połączyć elektronikę z inspiracjami wielokulturową tradycją, muzykę współczesną (…) z ognistą awangardą i minimalizmem?". Jak zawsze było dużo muzycznego ryzyka, oryginalności i czystego piękna. 




Uroczyste obchody rozpoczęły się od dwóch występów sióstr Walentynowicz - pianistki Małgorzaty i artystki wizualnej Doroty. Zaprezentowały one żakowej publiczności niezwykły performens multimedialny o zagadkowym tytule "Oko i Ucho, Narcyz i Echo", łączący improwizacje na fortepianie i zabawkowym pianinie z prezentacją multimedialną oraz interakcją z widownią. 


Było to wydarzenie bardzo wymagające produkcyjnie - wystrój Sali Suwnicowej został specjalnie przearanżowany. Pośrodku umieszczono zamkniętą budkę z fortepianem i kamerą, z której obraz pokazywany był siedzącej dookoła publiczności na czterech ekranach zawieszonych w narożnikach pomieszczenia, przeplatany z czytaną przez artystki interpretacją pojęcia echa, lustrzanych odbić i zapisów niemieckiego filozofa Friedricha Kittlera. 

Spektakl zawierał fragmenty z repertuaru Annesley Black, Pawła Hendricha, Ann Cleare, Matthew Shlomowitza i Julii Wolfe, które Małgorzata wykonała z największą starannością, nadając im nowego wydźwięku. Na ekranach słuchacze obserwowali jej grę, próbując jednocześnie odnaleźć się w zmieniającej się perspektywie postrzegania otaczającej rzeczywistości - zarówno w momencie trwania samego wydarzenia, jak i w odniesieniu do codziennego życia, docierających informacji medialnych, wszechobecnego pędu, marketingowego szału, poszukiwania sensacji.  Między wyświetlanymi definicjami różnych pojęć oraz momentami gry na instrumentach, oglądali własne odbicia oraz wizerunki współuczestników wydarzenia. Były to doznania nietypowe, dla niektórych nie do końca komfortowe, zdecydowanie zaskakujące i zapadające w pamięć. Tego niecodziennego spektaklu można było doświadczyć wyjątkowo dwa razy - 4 i 5 stycznia, z racji pomniejszonej liczby miejsc. 

Po kilku dniach przerwy festiwal powrócił na znane, koncertowe tory. W czwartek 9 stycznia, jak to często w Żaku bywa, nastąpiło zderzenie dwóch przeciwnych muzycznych światów i skrajnych emocji. Klasyczne brzmienia kontrabasu i wiolonczeli zestawili z mroczną elektroniką w niezwykłej wizualnej oprawie. 

O duecie Low Bow, który tworzą Maciej Sadowski i Małgorzata Znarowska mogliście już poczytać w zaginionych płytach oraz szerzej na soundrive.pl. W Żaku odbyła się koncertowa premiera wydanego kilka tygodni temu "murmurs". Urzekające pięknem dialogi kontrabasowo-wiolonczelowe koiły nerwy i relaksowały, pozwalając podróżować w wyobraźni do malowniczych miejsc z zapierającymi dech widokami. Duet przy wsparciu elektronicznych, ambientowych pasaży autorstwa tajemniczego Glowworma stworzył niesamowity klimat, który udzielił się żakowej publiczności. Uczestnicy koncertu wysłuchali go z należytą uwagą, po każdym wykonanym utworze nagradzając muzyków brawami. Zabrzmiał cały materiał z długogrającego debiutu oraz pierwsza część "Szeptuch" z EPki "Hopla!". Podczas wykonywania ostatniego "Don't Row Let It Flow" do artystów dołączył pianista Antoni Wojnar. 

Kameralnie i intymnie było także podczas drugiego czwartkowego koncertu, z tym, że towarzyszyły mu nieco inne emocje. Kevin Richard Martin, znany bliżej jako The Bug, członek Techno Animal czy Zonal przeżył kilka lat temu traumę związaną z bardzo bolesną walką o zdrowie swojej najbliższej rodziny i właśnie tymi doświadczeniami postanowił podzielić się ze słuchaczami na pierwszym albumie wydanym pod własnym nazwiskiem. Jest to materiał niezwykle osobisty, mający podłoże w emocjach towarzyszących artyście podczas operacji nowo narodzonego syna oraz komplikacji poporodowych jego żony. Jak przedstawić inspirowane tak trudnymi wydarzeniami na żywo? 

Jak można było się spodziewać było to ogromne wyzwanie zarówno dla artysty, jak i widowni. Dla wielu uczestników było to doznanie tak ekstremalne, że z upływem kolejnych minut stopniowo opuszczali Salę Suwnicową…Martin zażyczył sobie z sali usunięto krzesła, scenę spowiło jasne, chwilami rażące białe światło i kłęby dymu. Zasugerował też, by publiczność odbierała toczące się wydarzenia z pozycji podłogi - siedząc lub leżąc. 

Zaserwował najbardziej wytrwałym emocjonalną żonglerkę, zestawiając eteryczne, ambientowe tła z potężnym, miażdżącym basem, który niósł się po klubowych deskach masując wszystkie organy. Eksperymentował też z dźwiękiem przy pomocy smyczka. Obserwowanie tego wydarzenia było przeżyciem bardzo nietypowym, które na długo pozostanie w pamięci. Mimo różnych sonicznych niedogodności i konieczności korzystania z zatyczek w celu ochrony uszu dobiegające ze sceny dźwięki hipnotyzowały i angażowały w pełni, nie dając chwili wytchnienia. Właśnie po tej umiejętności zaskakiwania poznaje się prawdziwych artystów.  


Piątkowy wieczór był dla stałych bywalców festiwalu czasem wspomnień i powrotów. Lambert odwiedził gdański klub po raz drugi i podobnie jak w 2015 roku zachwycił publiczność połączeniem klasycznej tradycji z niemal popową lekkością, ekspresją sceniczną i poczuciem humoru. Wykonał przekrojowy materiał, zahaczając o najnowszy album "True", jak i starsze dokonania. Obserwowanie jego gry i towarzyszących jej emocji było czystą przyjemnością. Wyraźnie dało się zauważyć, że entuzjastyczne reakcje bardzo wyrozumiałej i życzliwej żakowej publiczności przypadły artyście do gustu. Czuł się na scenie świetnie, żartował, uśmiechał się zza tajemniczej maski i przyglądał się słuchaczom. Dźwięki fortepianu płynęły lekko i nostalgicznie, by chwilę później całkowicie zmienić kierunek na bardziej energetyczny, mroczny, czy też radosny. Po koncercie każdy chętny mógł z Lambertem (już bez maski) przywitać się, porozmawiać i zdobyć autograf. 

 (więcej zdjęć pod relacją :) )

Drugi piątkowy występ dostarczył zgodnie z festiwalową tradycją nieco odmiennych doznań. Innercity Ensemble po raz kolejny zabrali publiczność w podróż do tajemniczego świata opartego na melodii i rytmie, tym razem skupiając się przede wszystkim na promocji płyty "IV". Siedmioosobowy skład zapewnił słuchaczom kompleksowe muzyczne doznania, wymykające się jakiejkolwiek gatunkowej klasyfikacji. Jazzowe improwizacje na trąbce zderzały się z afrykańską rytmiką i wyrazistym basem. Uroku kompozycjom dodawało wykorzystanie nietypowych perkusjonaliów i instrumentów rytmicznych. 

Ten koncert równie dobrze mógł odbyć się dla stojącej publiczności - dźwięki płynące ze sceny wprowadzały w trans i porywały do tańca. Nie brakowało osób, którym krzesła wyraźnie przeszkadzały w podrygiwaniu i które musiały tłumić emocje, by nie dać wyrwać się muzycznej energii z pozycji siedzącej i nie rozpocząć tanecznego szaleństwa. Innercity zagrali z pasją i zaangażowaniem, dbając o najwyższą jakość wykonania. Zostali za to nagrodzeni gromką owacją i wywołani na bis. Po zakończeniu występu chętnie rozmawiali z fanami i podpisywali płyty. 


 (więcej zdjęć pod relacją :) )

Sobota na 10 Dniach Muzyki Nowej upłynęła pod znakiem celebracji muzyki filmowej, w dosłownym i nieco bardziej nietypowym znaczeniu tego słowa. Kilkanaście minut po dwudziestej, po emocjonalnej zapowiedzi dyrektor festiwalu Magdaleny Renk na scenę wkroczył Wim Mertens - pianista i zasłużony twórca muzyki filmowej. W tym roku świętuje on jubileusz czterdziestolecia pracy artystycznej, promując jednocześnie wspomnieniowy, czteronośnikowy album "Inescapable". Belgijski kompozytor jak można było się spodziewać zachwycił publiczność, która zastosowała się do próśb o schowanie telefonów komórkowych i pełne skupienie się na toczących się na scenie wydarzeniach, chłonąc każdy dźwięk z zapartym tchem. 




Prawdopodobnie wielu obecnych na widowni osób miało w pamięci poprzedni koncert artysty w Gdańsku, jeden z pierwszych koncertów w Żaku, który odbył się w 2002 roku. Według opowiadań dyrektor klubu było to wydarzenie niezwykle emocjonalne, wręcz magiczne. Niezwykła atmosfera udzieliła się widzom także tym razem. Mertens grał jak natchniony, wtórując sobie wokalnie i dzielił się radością przebywania na scenie z fanami. Muzyka o niemal popowym potencjale płynęła lekko, kołysząc i budząc wspomnienia. Publiczność podziękowała mu za te doznania owacją na stojąco. 

Po standardowej półgodzinnej przerwie miało miejsce kolejne wydarzenie, które przejdzie do historii festiwalu jako jedno z najbardziej nietypowych. Sala koncertowa na pół godziny zamieniła się w kinową. Duet GUO, tj. saksofonista Seymour Wright i gitarzysta Daniel Blumberg postanowili zaprezentować multimedialny pokaz z muzyką w tle. Zamiast pojawić się na scenie, skryli się na górnej antresoli klubu, by nie zaburzać odbioru przygotowanych materiałów video i nie odwracać uwagi publiczności swoją obecnością. Słuchacze mieli za zadanie wczuć się w klimat tego, co zobaczą na dużym ekranie. Wyświetlanym obrazom towarzyszyła bardzo eksperymentalna muzyka…

Były to dźwięki całkowicie nieprzystępne, zgrzytliwe, chwilami wręcz jazgotliwe, które bardziej miały odstraszyć niż przyciągnąć. Płynęła z nich jednak tak silna energia, że nie sposób było opuścić sali. Przestery gitarowe i improwizacje na saksofonie, które w niczym nie przypominały tych jazzowych przeplatały się z przejmującą ciszą, a pojawiające się w całkowitej ciemności obrazy kontrastowały z mrokiem czarnego ekranu. Muzycy działający na co dzień na londyńskiej scenie zagrali do "Gyuto" w reżyserii Brady'ego Corbeta (autora m.in. głośnego ostatnio filmu "Vox Lux"), traktującego o ludzkim okrucieństwie i walce człowieka z naturą. Pokazane obrazy między innymi zapętlonej sceny prania przez starsze kobiety, połowu ryb i owoców morza oraz przystosowania ich do spożycia w koszmarnych warunkach oraz skutków cywilizacji i siejącego spustoszenie tsunami działały na wyobraźnię i skłaniały do głębokiej refleksji nad kondycją współczesnego świata. 





Piątego dnia festiwalu emocje były równie silne, jak podczas pięciu poprzednich. "Sutarti", drugi album Joshuy Sabina to elektroniczna wariacja na temat litewskiej tradycji pod kątem kompozycji, jak i sposobu wokalnej ekspresji opartej na dysonansach głosowych. Artysta zbudował go na bazie własnoręcznie wykonanych nagrań terenowych w litewskich lasach oraz ludowych pieśni "sutarti" pozyskanych z etnomuzykologicznego archiwum w Lithuanian Academy Of Music.

Muzyk i producent zaprezentował swoją drugą płytę w całości, poruszając dusze wrażliwych słuchaczy. Było tajemniczo, niepokojąco i bardzo nastrojowo. Atonalne, ambientowe dźwięki łączące naturę i tradycję intrygowały, hipnotyzowały i trafiały prosto w serce tych, którzy odnajdują się w elektronice. Wyjątkowości dodawały koncertowi subtelne światła. Sabin czując skupienie, energię i zaangażowanie publiczności dał z siebie wszystko. Wiedział, że gra dla osób, które podzielają jego pasję i chłoną każdy dźwięk płynący ze sceny.

Kwartludium to także już niemal stali bywalcy gdańskiego święta muzyki klasycznej i nowej. Niedzielny występ był ich trzecim na tej imprezie. Tym razem zaprezentowali materiał z płyty "Amplified, What Is There?" - muzyczny eksperyment pełen kontrastów. Subtelność fortepianu zderzała się z niepokojącymi partiami skrzypiec i mrocznym brzmieniem klarnetu basowego. Zgrzyty, szumy, tajemnicze pogłosy, niepokojące dialogi instrumentów - wielbiciele takich form znaleźli w tych dźwiękach coś dla siebie. 

Jubileuszowe Dni Muzyki Nowej przeszły do historii jako najdłuższe i prawdopodobnie najbardziej różnorodne z dotychczasowych. Było przystępnie i niemal nieznośnie, popowo i zgrzytliwie, hałaśliwie i bardzo subtelnie, mrocznie i delikatnie. Uczestnicy mieli możliwość kontaktu z dźwiękiem w formie niemal dosłownej - mogli odczuwać go prawie wszystkimi zmysłami.  Nastąpiła integracja różnych form sztuki - muzyki klasycznej z elementami folkowej tradycji z muzyką współczesną, eksperymentalną, chwilami ekstremalną, dźwięków z obrazem, muzyki z filmem i teatralnością. Już nie mogę się doczekać, co organizatorzy przygotują na kolejną edycję.

No to jeszcze trochę zdjęć, nieprofesjonalnych, z niektórych koncertów :) 

LOW BOW




LAMBERT











 INNERCITY ENSEMBLE