czwartek, 10 października 2019

Molchat Doma – Gdańsk, Drizzly Grizzly, 9.10.2019 [GALERIA ZDJĘĆ]


Łączą w swojej muzyce post-punk, new wave i synthpop. Brzmią tak, jakby urodzili się jakieś pół wieku wcześniej i tworzyli równolegle z Joy Division i New Order, wzbogacając swoje pomysły aranżacyjne słowiańską wrażliwością. O ich wyjątkowości stanowi fakt, że śpiewają w swoim ojczystym języku i starają się przekazać w dźwiękach to, z czym zmagają się na co dzień. Mowa tu o białoruskim trio Molchat Doma, które odwiedziło wczoraj Drizzly Grizzly – nowy koncertowy punkt na muzycznej mapie Trójmiasta. 



Prawie do samego otwarcia lokalizacja „rezydencji niedźwiedzia” owiana była tajemnicą. Nowy klub znajduje się przy ul. Elektryków, w sąsiedztwie B90, na parterze studia tanecznego So! Salsa. Już przed samym wejściem przykuwa uwagę żółtą tablicą z rozpiską koncertów na najbliższy miesiąc, a wewnątrz rewelacyjnymi grafikami i olschoolowym klimatem, z telewizorami za barem, siedzeniami z kolejek skm i psychodeliczną czarno-białą podłogą. Centralnym punktem jest oczywiście scena, przystrojona czerwoną kotarą rodem z tajnego pokoju z serialu „Miasteczko Twin Peaks”. Klub otwarty będzie także poza koncertami przez sześć dni w tygodniu. Będzie pełnił wtedy rolę pubu i będzie tam można posłuchać muzyki z kaset magnetofonowych. 

Pod kątem organizacyjnym wydarzenie odbyło się zgodnie z planem. Pośród publiczności można było spotkać właściciela B90, Arkadiusza Hronowskiego, który osobiście doglądał  jeszcze przed dziewiętnastą czynił ostatnie przygotowania i poprawki, dokańczając graffiti z nazwą lokalu przed wejściem. Koncert rozpoczął się z delikatnym opóźnieniem, tak zwanym „studenckim kwadransem” i przebiegał w przyjaznej atmosferze. 

Wygląda na to, że sporo osób nie tylko ukochało sobie twórczość Joy Division, słyszało o rosyjskim zespole Kino, oglądało film „Lato”, a także jeszcze przed koncertem miało styczność z twórczością Białorusinów, gdyż sala Drizzly Grizzly, mieszcząca około 300 osób, mimo średnio dogodnego terminu w środku tygodnia, wypełniła się szczelnie w większości bardzo młodymi ludźmi, spragnionymi koncertowych szaleństw. Już od pierwszych dźwięków, które popłynęły ze sceny publiczność reagowała entuzjastycznie, wiwatując, oddając się tańcom, wspólnemu klaskaniu, a nawet śpiewaniu tekstów razem z wokalistą. Napawało to niemałą radością muzyków, którzy z utworu na utwór coraz bardziej się ożywiali, a wywołani po zakończeniu godzinnego setu chętnie powrócili na bis, po czym kilkanaście minut później z przyjemnością podpisywali płyty i rozmawiali z fanami. 

Był to spójny występ, z jednej strony pełen mroku i muzycznego chłodu, z drugiej zaś wpadających w ucho melodii i tanecznej post-punkowej energii, który wpasował się idealnie w atmosferę stoczniowych terenów i klubowego retro-wnętrza. Syntezatorowe brzmienia w połączeniu z partiami gitarowymi i niskim wokalem o chłodnej barwie hipnotyzowały, poruszały i skłaniały do refleksji. Klimatu dodawały dźwiękom tylne pulsujące światła i taniec Egora Shkutko, zainspirowany ekspresją sceniczną Iana Curtisa. 

Nazwę Molchat Doma można przetłumaczyć jako „ciche domy” – ogromne, masywne, betonowe blokowiska, których wciąż jest aż nadto za naszą wschodnią granicą, gdzie czas płynie nieco wolniej niż w Europie Zachodniej. Jednak nie tylko one zainspirowały trio do dzielenia się z odbiorcami twórczością właśnie w takim kształcie,  lecz także mentalność narodu, do którego przynależą muzycy, relacje między ludźmi, które nie są specjalnie bliskie i ciepłe oraz sytuacja polityczna i społeczna na Białorusi. Podkreśla to już sam wizerunek zespołu, bezpośrednio odnoszący się do socjalistycznej estetyki przywodzącej na myśl kult jednostki w czasach Związku Radzieckiego.

W zasadzie jedynym elementem, który mógłby wzbogacić koncertowe oblicze grupy byłoby zastąpienie automatu perkusyjnego czwartym członkiem zespołu grającym na żywym instrumencie. Warto natomiast podkreślić, że doskonałe nagłośnienie w klubie umożliwiało czerpanie pełnej przyjemności ze słuchania. Muzycy zagrali przekrojowy materiał ze swoich dotychczasowych wydawnictw. Największy aplauz wzbudziły nagrania z ubiegłorocznego albumu „etazhi”. 

W rozmowie z Jarosławem Kowalem dla soundrive.pl artyści podkreślali trudy koncertowania w swojej ojczyźnie, gdzie wciąż dominuje cenzura oraz brak środków na rozwój kulturalny, a tym bardziej działalność młodych zespołów. Tym bardziej warto docenić fakt, że Białorusini z chęcią odwiedzają nasz kraj, by dzielić się z polskimi słuchaczami swoją niebanalną muzyką. Wszyscy, którzy mieli ochotę poznać członków zespołu osobiście, porozmawiać, czy zakupić płyty i koszulki mogli uczynić to bez problemu tuż po koncercie. Drizzly Grizzly wydaje się być miejscem stworzonym do takich spotkań – szczerych rozmów ludzi z pasją oraz dzielenia się tym, co w kulturze niezależnej najpiękniejsze – wolnością słowa. 

Zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć