niedziela, 25 sierpnia 2019

Ino-Rock Festival 2019 - Inowrocław, 24.08.2019


Bezchmurne niebo, upalne popołudnie, pełne emocji koncerty i atmosfera wzajemnej przyjaźni to gwarancja udanego finału wakacji. Wiedzą o tym doskonale miłośnicy artrockowych pejzaży, którzy co roku spotykają się w inowrocławskim Teatrze Letnim, by wspólnie przeżywać swoje muzyczne święto. Taka okazja nadarzyła się już po raz dwunasty i jak zawsze było to niezapomniane przeżycie dla wielu obecnych. 


Tradycją festiwalową stały się także przysłowiowe "pojedynki" zespołów polskich i zagranicznych. Jak wspomniał ze sceny zapowiadający poszczególne koncerty Michał Kirmuć, przypominając ubiegłoroczną rywalizację polsko-norweskieą, w tym roku silną reprezentację zagraniczną wystawiła Wielka Brytania, a przede wszystkim Liverpool. Wszyscy, którzy z bogatej festiwalowej oferty wybrali propozycję inowrocławską, mogli posłuchać kolejno Joanny Vorbrodt, Lion Shepherd, Crippled Black Phoenix, Antimatter i darzonej ogromną estymą w Polsce Anathemy

Wydarzenia toczące się w sobotni wieczór w inowrocławskim amfiteatrze właściwie można by streścić w kilku wyrażeniach. Koncerty odbyły się zgodnie z planem, bez przesunięć czasowych, publiczność bawiła się świetnie, skacząc, śpiewając, popijając napoje procentowe, a także oklaskując artystów i wiwatując na ich cześć, muzycy zachwyceni miejscem dziękowali fanom za gorące przyjęcie, chętnie rozmawiali po koncertach, pozowali do wspólnych zdjęć i podpisywali płyty.

Co rusz można było spotkać serdecznie witających się, uśmiechniętych ludzi, robiących sobie wspólne pamiątkowe zdjęcia i wymieniających się koncertowymi wspomnieniami i przemyśleniami. Tegoroczna edycja przyciągnęła rekordową liczbę słuchaczy. Szczególnie podczas występu Anathemy festiwalowa przestrzeń w pobliżu sceny wypełniła się po brzegi. Tym razem nie było oficjalnych podziękowań dla organizatora, a jedynie zwięzłe, konkretne zapowiedzi poszczególnych występujących wykonawców. 

Punktualnie o szesnastej trzydzieści na inowrocławskiej scenie zameldowała się Joanna Vorbrodt w towarzystwie męża Romulada. Uśmiechnięta i nieco stremowana wokalistka z rozbrajającą szczerością przyznała, że od dawna chciała wystąpić przed inorockową publicznością i właśnie jej marzenie się spełnia. Zaśpiewała fenomenalnie, czarując swoim nietuzinkowym głosem, z lekkością balansując pomiędzy wyższymi i niższymi tonacjami. Dzielnie wspierał ją partner, dodając swoim gardłowym śpiewem nieco mroku do wymagających utworów o nieradiowej długości. Grał także na gitarze i klawiszach, podczas gdy Joanna wydobywała magiczne dźwięki z thereminu i dbała o rytm, wplatając w kompozycje plemienne brzmienie bębnów. 

Koncertu słuchałoby się znacznie lepiej po zmroku niż przy prażącym słońcu oraz w kameralnej klubowej sali niż na otwartej przestrzeni, jednak takie są uroki festiwali. Z drugiej strony była to świetna okazja dla wszystkich niezaznajomionych z twórczością artystki, by przekonać się na własne uszy, że jest wyjątkowa.  

Jeszcze większym zaskoczeniem muzycznym był występ Lion Shepherd, który w ostatniej chwili stanął pod znakiem zapytania z powodu tragicznej śmierci Piotra Woźniaka-Staraka, przyjaciela wokalisty Kamila Haidara. Jak przyznał jednak artysta ze sceny łamiącym się głosem, zespół nie chciał zawieść swoich fanów, jak również wspomnianego producenta filmowego, który dbał o to, by nie brakowało okazji do uśmiechu. Muzycy wywiązali się ze swojego zadania fantastycznie i dali z siebie wszystko, grając nie tylko bardzo dobrze technicznie, lecz przede wszystkim wkładając w występ całe serce.  

Zaprezentowali się w sześcioosobowym składzie, dzięki czemu brzmienie utworów zyskało dodatkową głębię i moc. Do wspomnianego wokalisty, gitarzysty Mateusza Owczarka i perkusisty Macieja Gołyźniaka dołączyli grająca na lirze korbowej i zachwycająca niezwykłym głosem Karolina Skrzyńska, która brała udział w nagraniach trzeciej płyty tria, basista oraz klawiszowiec grający także na gitarze rytmicznej i cymbałach. Kompozycje na pograniczu muzyki etnicznej, artrockowych pejzaży, rocka alternatywnego i bluesa zwróciły uwagę słuchaczy, którzy chętnie dopingowali zespół, śpiewając i klaszcząc. Muzykom grało się świetnie, a bardzo dobry występ zwieńczyło wspólne zdjęcie zespołu i fanów, a także pokoncertowe rozmowy na terenie festiwalu. 

Ośmioosobowy skład, niezwykła energia, udzielająca się tańczącej publiczności, radość wspólnego przebywania na scenie i przekrojowy, niemal półtoragodzinny set - tak pokrótce można opisać pierwszy polski festiwalowy występ kolektywu Crippled Black Phoenix. Uśmiechnięci muzycy zaprezentowali przekrojowy materiał z przewagą przedostatniej płyty "Bronze", doskonale łącząc gitarowe solówki lidera i pomysłodawcy zespołu Justina Gravesa, z post-rockowym budowaniem napięcia, stoner'owo-metalowym ciężarem, klawiszowymi pasażami i wyrazistą perkusją. Głosy Belindy Kordic i Daniela Anghede wspaniale uzupełniały się, dodatkowo wsparte przez wokal większości pozostałych muzyków. Był to świetny występ, podczas którego nie przeszkadzało nawet światło dzienne, choć z pewnością ciemność dodałaby tej nietuzinkowej muzyce klimatu. 

Dla Crippled Black Phoenix inowrocławski koncert był wyjątkowy z jeszcze jednego powodu - stał się okazją do świętowania urodzin perkusisty, do czego przyłączyła się festiwalowa publiczność, odśpiewując gromkie "sto lat" w języku polskim i angielskim. Z pewnością solenizant będzie pamiętał długo te życzenia. 

Aż trudno uwierzyć, że inowrocławski występ był także pierwszym festiwalowym w Polsce dla Antimatter. W ciągu ponad dwudziestoletniej kariery Mick Moss z przyjaciółmi odwiedzał nasz kraj regularnie, grywając przeważnie w kameralnych salach klubowych. Koncerty te miały intymny charakter i za każdym razem wzbudzały ogrom emocji, stając się okazją do często bardzo bezpośrednich i niezapomnianych rozmów z artystą. Występ w Teatrze Letnim, mimo że na znacznie większym terenie i z publicznością znajdującą się nieco dalej miał bardzo podobny wydźwięk, gdyż wokalista i kompozytor bez względu na okoliczności zawsze pozostaje sobą. 

Mick Moss w swoim stylu przed występem rozgrzewał się śpiewając cover popularnej radiowej piosenki (tym razem wybrał "Umbrellę" Rihanny), a już w jego trakcie obserwował reakcje fanów, snując melancholijne, trafiające prosto w serce, przepełnione osobistymi przeżyciami muzyczne opowieści. Urzekało ciepło jego głosu oraz bezpośredniość reakcji na scenie. Dzielnie wspierali go pozostali trzej członkowie koncertowego składu Antimatter, budując pełne napięcia, emocjonalne gitarowe solówki i basowo-perkusyjne galopady. 

Artyści uśmiechali się do siebie, okazując jednocześnie wdzięczność fanom za wsparcie, a lider szczerze przyznawał, że w Polsce zawsze może liczyć na miłe przyjęcie, dziękując w języku polskim. Przepięknym dodatkiem do emocjonalnej muzyki były też specjalnie przygotowane przez Mossa na inowrocławski koncert wizualizacje. Podobnie jak występ Lion Shepherd także i ten został zwieńczony wspólną fotografią zespołu i publiczności. 

Działająca od niemal trzech dekad Anathema darzona jest przez fanów artrockowych pejzaży szczególnym szacunkiem, co dało się odczuć od pierwszych minut pojawienia się muzyków na scenie, któremu towarzyszyła ogromna wrzawa. Fani tłumnie ruszyli w kierunku barierek, wypełniając szczelnie przestrzeń, by być jak najbliżej swoich idoli. Artyści byli pierwszymi headlinerami festiwalu, którzy pojawili się w Inowrocławiu w tej roli ponownie, dokładnie dziewięć lat później.

Koncert, podobnie jak na trasie promującej "The Optimist", jak dotąd ostatniej płycie braci Cavanagh i ich przyjaciół, rozpoczął się od elektronicznego intra podczas którego kolejno na scenie pojawiali się poszczególni muzycy kwintetu, po czym wybrzmiało "Can't Let Go" i przepięknie zaśpiewane przez Lee Douglas "Endless Ways" oraz między innymi wyczekiwane przez długoletnich fanów "Thin Air", w którym gęstość gitar rośnie z każdą minutą, elektroniczne transowe "Closer", które swego czasu podzieliło sympatyków zespołu, wywołując sprzeciw oddanych fanów gitarowego grania, "Distant Satellites", obie części "Untouchable", wieńczące jak zwykle podstawowy set "Fragile Dreams" i zagrane na bis "Deep". 

W sumie zagranych zostało piętnaście kompozycji, bez większych muzycznych zaskoczeń, może poza jednym - tym razem nie wszystko niestety zabrzmiało perfekcyjnie - ze względu na zbyt wysokie spożycie różnego rodzaju używek, koncentracja muzyków, z wyłączeniem wokalistki pozostawiała nieco do życzenia, co było wyjątkowo dotkliwe podczas wykonania "Shine On You Crazy Diamond" z repertuaru Pink Floyd. Szczególnie w muzycznych pomyłkach i niezbyt trafionych anegdotach królował Danny Cavanagh. Nie przeszkadzało to jednak w większości wiwatującej na cześć zespołu publiczności, która opuszczała inowrocławski Teatr Letni z uśmiechem na ustach i poczuciem dobrze spędzonego czasu. 

Dwunasta edycja Ino-Rock Festival przechodzi do historii jako udana przede wszystkim ze względu na doskonałe występy czwórki poprzedzających koncert Anathemy artystów oraz rekordową frekwencję w amfiteatrze. Za rok trzynasta odsłona. Jaka będzie, przekonamy się już niebawem. Z pewnością nie zabraknie emocji. 

Niebawem w kolejnych postach pojawi się galeria zdjęć z wydarzenia. Zapraszam w imieniu swoim i Tomasza Ossowskiego już dziś.  :)