poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Godspeed You! Black Emperor - Teatr Palladium, Warszawa, 18.04.2018

Kto miał okazję usłyszeć Godspeed You! Black Emperor na żywo, ten prawdopodobnie na długo zapamięta to doświadczenie. Dziewięcioosobowy eksperymentalny kolektyw z Montrealu tworzy niepowtarzalny dźwiękowy spektakl, który wywołuje u słuchaczy skrajne emocje. W swojej twórczości muzycy już na wydanym dwadzieścia jeden lat temu debiutanckim albumie przekroczyli granice post rocka, czerpiąc inspiracje z muzyki klasycznej, filmowej, metalu oraz awangardy. Kompozycje zespołu zostały docenione przez włoskiego reżysera Paolo Sorentino, który wykorzystał utwór "Storm" w filmie "Młodość". Dziś stawiani są na równi z takimi muzycznymi eksperymentatorami jak Swans, Sleep oraz Sigur Ros. W kwietniu muzycy po raz kolejny przyjechali do Polski, tym razem, aby promować ostatni album "Luciferian Towers" z ubiegłego roku. Miałam okazję wziąć udział w warszawskim koncercie w Teatrze Palladium.


Kanadyjczycy słyną z niezwykle emocjonalnych, intensywnych i długich koncertów, podczas których generują narastającą gitarowo-perkusyjną ścianę dźwięku, przeplataną brzmieniem instrumentów smyczkowych, kreując jednocześnie apokaliptyczny muzyczny krajobraz. Nie inaczej było i tym razem. Na scenie warszawskiego teatru pojawiło się trzech gitarzystów, dwóch perkusistów, dwóch basistów (jeden z nich co jakiś czas zmieniał swój instrument na wiolonczelę), skrzypaczka oraz na kilkanaście minut saksofonistka. Muzyce towarzyszyły bardzo ciekawe wizualizacje z taśm szpulowych oraz projektorów lampowych, podkreślające dźwięki, które recenzenci porównują do muzycznego obrazu epoki galopującej autodestrukcji, gdzie "zegar zagłady ustawiony jest na dwie minuty przez północą i perspektywą katastrofy ekologicznej."

Twórczość Godspeed You! Black Emperor jest wypadkową post-rocka, gitarowych szaleństw, dronowych zgrzytów, ambientowej klimatyczności, orkiestrowego rozmachu oraz free-jazzowych improwizacji. Muzycy słyną z niezwykle długich i złożonych kompozycji, które nabierają mocy bardzo powoli i wprowadzają słuchacza w trans. Podczas dwugodzinnego koncertu artyści wykonali jedynie pięć rozciągniętych do granic możliwości utworów, czym niejednego widza, próbującego zidentyfikować kolejne fragmenty i skojarzyć z poszczególnymi albumami, mogli wprowadzić w konsternację. Był to spójny występ, z minuty na minutę nabierający intensywności, jednak momentami wystawiający możliwość koncentracji widza na próbę. Został różnie odebrany przez słuchaczy - jedni wstrząśnięci i zszokowani przez długie minuty po zakończeniu nie mogli wydobyć z siebie słowa, ci mniej wrażliwi na dźwięki z kolei znudzeni wychodzili w trakcie. Szczególnie w pamięci zapadł mi fan z Austrii, który z zachwytu, poddając się muzycznemu transowi wpadł w szaleńczy taniec, co jak na tak wymagającą muzykę jest zjawiskiem bardzo nietypowym.

Kontakt Kanadyjczyków z publicznością był znikomy i ograniczył się jedynie do ukłonów na początku i końcu występu. Muzycy ustawili się w kręgu i maksymalnie skoncentrowali na grze, jedynie sporadycznie zerkając ukradkiem w kierunku słuchaczy, chcąc jak najdokładniej oddać charakter kompozycji, pełnych smutku, lęku i poczucia schyłkowości, niejednokrotnie wywołujących ciarki na skórze, zarówno z powodu poczucia niepokoju, jak i zachwytu nad złożonością dźwięków. Podczas warszawskiego koncertu wybrzmiały one szczególnie, budząc skojarzenia z obecną sytuacją polityczną na świecie i niebezpieczeństwem ekologicznej zagłady. Wizualizacje przedstawiały między innymi rozpadające się budynki przypominające te z filmu "Fukushima Moja Miłość", opisującego sytuację w japońskim mieście po katastrofie elektrowni atomowej, spadający samolot, czy też umierającą roślinność. Już kilka lat wcześniej w licznych wywiadach lider zespołu, charyzmatyczny i tajemniczy Efrim Manuel Menuck szczerze przyznawał, że w wieku szkolnym towarzyszyły mu dwa widma objawiające się podczas sennych koszmarów - zagłady atomowej oraz zmian klimatycznych. O zawartości "Luciferian Towers" opowiadał, że jest to obraz "Kanady wyjałowionej ze swoich minerałów i brudnej ropy, ogołoconej z drzew i wody, okaleczonej, tonącej w bagnie, obłażonej przez mrówki", dodając, że "ocean to nic nie obchodzi, ponieważ wie, że także umiera." Muzycy oddali to poczucie bardzo trafnie podczas warszawskiego występu.

Przy okazji występu Kanadyjczyków nie sposób nie wspomnieć o supportującej zespół polskiej wiolonczelistce o pseudonimie Resina, która na trzydzieści minut przeniosła słuchaczy w świat muzyki neoklasycznej i eksperymentalnej. Młoda absolwentka Gdańskiej Akademii Muzycznej tak naprawdę nazywa się Karolina Rec i jest pierwszą Polką, która podpisała kontrakt z prestiżową niezależną wytwórnią Fat Cat Records, z którą związani byli między innymi Sigur Ros.

Twórczość młodej artystki można scharakteryzować jako subtelną, refleksyjną, wyciszającą i tajemniczą. Autorskie kompozycje Karoliny oparte są na nałożonych na siebie partiach wiolonczeli, które zapętla na żywo przy pomocy prostych urządzeń elektronicznych oraz zwiewnych wokalizach wykonywanych acapella. Przy delikatnym oświetleniu sceny tworzą one niesamowity, mistyczny klimat. Występ Rec był bardzo dobrym wprowadzeniem do koncertu Godspeed You! Black Emperor i pozwolił słuchaczom wyciszyć się przed potężną ścianą dźwięku, którą zaserwowali Kanadyjczycy.

Warto dodać także, że oba koncerty nie wybrzmiałyby tak dobrze, gdyby nie doskonała akustyka. Palladium jest jednym z najlepiej nagłośnionych miejsc koncertowych w Polsce, o czym miałam okazję przekonać się już podczas występu Slowdive w październiku 2017 roku (relacja). Warto wybrać się tam przy okazji pobytu w Warszawie.