wtorek, 28 listopada 2017

Tune - III (1.12.2017)



Czy ktoś pamięta "Must Be The Music"? Prawdopodobnie niewielu z Was ogląda tego typu programy, ze względu na sposób prowadzenia oraz często wątpliwą jakość występów. Jak to jednak wielokrotnie bywa, pośród masy nijakich, podobnych do siebie wykonań zdarzają się te, które zapadają w pamięć na długo. Podczas czwartej edycji tego emitowanego w Polsacie show zdecydowanie wyróżnił się łódzki zespół Tune. 


Po ponad pięciu latach od pamiętnych telewizyjnych występów i wielu burzliwych przejściach zespół jest już w zupełnie innym miejscu. Krótko po wielkim sukcesie debiutanckiego albumu "Lucid Moments" kariera Tune znacznie zwolniła. Z zespołu odszedł akordeonista, a drugi album "Identity" wydano w niezależnej, niemieckiej wytwórni, przez co został w mediach praktycznie pominięty. Bardzo zresztą niesłusznie, ponieważ jest to doskonały koncept album o poszukiwaniu własnej tożsamości w erze wszechobecnych korporacji i roli jednostki pośród tłumu. 

Najnowsze dzieło łodzian ukaże się 1 grudnia nakładem Mystic Production. "III" to stylistyczny zwrot w kierunku większej prostoty i przebojowości, będący połączeniem alternatywnego rocka, popu i tanecznej elektroniki. Album ma zaledwie trzydzieści minut i do końca nie wiadomo, czy jest to celowy zabieg, czy może jednak długość ta jest wynikiem braku większej liczby pomysłów. Prawdopodobnie nikt nie miałby w tej sprawie zastrzeżeń, gdyby wydawnictwo ukazało się jako EPka i zapowiedź kolejnej płyty w niedalekiej przyszłości. 

W porównaniu z poprzednimi wydawnictwami, poza wspomnianą już nieobecnością akordeonisty, wyraźnie słyszalny jest także brak klawiszowych pejzaży. Jest za to dużo energetycznych riffów, bardzo dobrych solówek, mięsisty bas, trochę elektroniki i całkiem niezłe partie perkusji.  "III" jest kontynuacją muzycznego kierunku obranego w utworze "Trendy Girl" z poprzedniej płyty, który charakteryzował się doskonałym gitarowym motywem, bujającą partią basu i popową przebojowością. Posiadał on również przewrotny tekst, czego na nowym albumie Tune jest niestety jak na lekarstwo. Nie ma tu opowieści tworzącej całość, a jedynie osiem oderwanych od siebie kompozycji, po wysłuchaniu których czuje się niedosyt i wielkie zdziwienie, że nie zostało nagrane nic więcej. Tematem przewodnim albumu stały się modne panie z wspomnianego utworu, będące obiektami westchnień, na temat których jeszcze niedawno Krupski ironizował.  

Najjaśniejszym punktem nowego wydawnictwa jest utwór je rozpoczynający. To właśnie w "Monster" najbardziej słyszalny jest wciąż niewykorzystany, ogromny twórczy potencjał zespołu. Tajemniczy gitarowy riff wprowadza słuchacza w trans, zachęcając do przerwania innych czynności i zatrzymania się. Chwilę później na tle delikatnych uderzeń perkusji wyłania się pełen pasji wokal Kuby, po czym kompozycja wybucha gitarową energią. Uwagę skupia również zainspirowany dokonaniami Archive zapętlony, mroczny elektroniczny fragment z powtarzanym jak mantra "insanity". Jest to jedyna kompozycja na albumie, która nie pozwala o sobie zapomnieć. 

Kolejne utwory przynoszą więcej elektronicznych eksperymentów, jednakże skierowanych nie w stronę transu i zainteresowania odbiorcy, który poszukuje inspirujących brzmień, lecz przebojowości skierowanej do szerszej publiczności. Każdy z nich wyposażony został w całkiem zgrabne zwrotki i bardzo nośne, bujające refreny, które mimowolnie nuci się po przesłuchaniu. Tytuły są krótkie, tak samo jak kompozycje, które poza pierwszą i drugą na płycie nie przekraczają magicznej granicy czterech minut, pozwalającej na zaistnienie na radiowej antenie. Nasuwa się pytanie, czy to przypadkiem nie jest próba przebicia się do świadomości większej liczby słuchaczy. 

Do promocji wydawnictwa wybrano szósty "Sky High", który z pewnością fantastycznie sprawdzi się w wersji koncertowej i pozwoli zgromadzonej publiczności oddać się szaleńczym tańcom. Rozpoczyna się on bardzo łatwo wpadającą w ucho partią basu, która w dalszej części zostaje skontrastowana z równie przebojowym gitarowym riffem, przypominającym dokonania Red Hot Chili Peppers, a także naprawdę fajną solówką. To dobry utwór, w którym nie przekombinowano z popowymi dodatkami, czego nie można niestety powiedzieć o kompozycji "Cocaine", która nie dość, że w banalny sposób opowiada o uczuciach, to dodatkowo zawiera kiczowatą elektroniczno-hiphopową wstawkę, kojarzącą się z plastikowymi przebojami z początku dwudziestego pierwszego wieku. 

Melancholia i mrok powracają na moment w utworze ósmym, który sprawia wrażenie niedokończonego, dając nadzieję na to, że niebawem usłyszymy więcej ciekawych nowych utworów w wykonaniu Tune i "trójka" jest tylko przystankiem na drodze ewolucji w kierunku niepowtarzalnego stylu. Przecież z technicznego punktu widzenia utwory zostały wykonane jak należy - Adam Hajzer jest nadal jednym z najciekawszych polskich gitarzystów młodego pokolenia, a Kuba Krupski nie stracił swojego wyjątkowego głosu i wciąż potrafi go świetnie wykorzystać. 

Gdy weźmie się pod uwagę ten aspekt, można uświadomić sobie, że progresywność polega na poszukiwaniu nowych dźwięków i chęci rozwoju. Nie każdy eksperyment kończy się sukcesem, co nie znaczy, że należy odpuścić. Czy zespół obrał słuszny kierunek okaże się dopiero za jakiś czas, gdy utwory zostaną skonfrontowane z koncertową publicznością i gdy usłyszymy następny album zespołu. Mam nadzieję, że nastąpi to niedługo i nie przyjdzie nam czekać na kolejne wydawnictwo kolejnych trzech lat. 

6/10

Posłuchaj fragmentu: Tune - Sky High