wtorek, 31 października 2017

YES + Riverside, 13.07.2017r., Dolina Charlotty k. Słupska



13 lipca 2017 roku miało miejsce wydarzenie wyjątkowe i absolutnie konieczne do usłyszenia i zobaczenia na żywo dla każdego fana muzyki rockowej. Na scenie amfiteatru w Dolinie Charlotty stanęła Wielka Trójka, stanowiąca trzon legendarnego zespołu Yes, który stał się ikoną rocka progresywnego i inspiracją dla kilku pokoleń muzyków. Mimo, że w przypadku samej nazwy to nie do końca wiadomo czy nazywać ten skład Yes, czy ARW, czyli skrótem od nazwisk Anderson, Rabin, Wakeman, to muzycznie należy przyznać z pełnym przekonaniem, że był to stuprocentowy zespół YES, który brzmiał tak, jakbyśmy byli nadal w latach 70 i 80. 



Rozpoczęło się filmowo – od „Cinema”. Otrzymaliśmy potężne selektywne brzmienie i co istotne, wprowadzające w dobry bardzo nastrój. Wielokrotnie po plecach przebiegały ciarki, zdecydowanie nie od przejmującego zimna. To muzyka posłużyła za wehikuł czasu i pozwoliła przenieść się w przeszłość, w kolorowy, bajkowy świat i zapomnieć o tym, co działo się dookoła. 

Muzycznie działo się coś zupełnie nieprawdopodobnego. Głos Jona Andersona zupełnie się nie zmienił i zabrzmiał fenomenalnie. Co więcej okazał się on przesympatycznym człowiekiem, który miał fantastyczny kontakt z publicznością. Jego przeurocze „dzięki dzięki dzięki” na długo pozostanie w pamięci, jak również radosne pląsy i „samolociki” (kto był i widział, ten wie o co chodzi). Rick Wakeman w majestatycznej pelerynie czarował na klawiszach. Udowodnił, że jest królem i niedoścignionym wzorem, autorytetem. Trevor Rabin również zachwycał i co rusz zaskakiwał swobodą gry. Każdy z muzyków dołożył swoją cegiełkę do najwyższej jakości. Klawisze, głos, gitary, bas, perkusja – wszystko pięknie ze sobą współgrało i brzmiało bardzo przestrzennie. 

Przez nieco ponad 2 godziny amfiteatr błyszczał rozświetlony odcieniami fioletu, różu i niebieskiego, a zza lasu wyglądał księżyc. Okoliczności przyrody stworzyły niepowtarzalny klimat. Wiatr, który wcześniej skutecznie przeszkadzał w odbiorze muzyki, odpuścił i można było całkowicie skupić się na wchłanianiu dźwięków. Całkowita hipnoza nastąpiła w momencie kulminacyjnym koncertu, gdy wybrzmiało fenomenalne Awaken z cytatem z Fryderyka Chopina. Improwizacje i niezwykłe porozumienie muzyków na scenie sprawiło, że świat się zatrzymał. Następnie brawurowe wykonanie gigantycznego przeboju „Owner Of A Lonely Heart” wielu słuchaczy poderwało z miejsc, ale wskazywało również na to, że wieczór powoli dobiega końca… po zakończeniu utworu zespół podziękował fanom przybijając piątki i wrócił jeszcze na około 10-minutowy bis, by wykonać „Roundabout” z fenomenalnego „The Fragile”. 

YES w Dolinie Charlotty

Rozpoczynając pisanie tego tekstu byłam pewna, że było to wydarzenie jedyne w swoim rodzaju, które nigdy się nie powtórzy. Teraz powinnam to zdanie wykreślić, ponieważ okazuje się, że zespół zapowiedział już swój powrót do Doliny za rok, z okazji 50-lecia. Mam drobny niedosyt, wynikający nie z jakości samego występu, lecz miejsca, które zajęłam. Konieczność rozsądnego dysponowania finansami zmusiła mnie do wyboru trzeciego sektora, w którym nie miałam możliwości poczuć pełni koncertowej energii - być pod samą sceną i cieszyć się z zespołem. Mogłam za to podziwiać fenomenalną grę świateł i objąć wzrokiem ogrom samego amfiteatru. Nie było też ścisku, co jest zdecydowanym plusem całej sytuacji. 

Jeszcze słówko o… supporcie. Tym razem był to mój ukochany Riverside, który zdecydowanie nie powinien takiej roli pełnić i który widziałam już w tym roku trzeci raz (i nie ostatni!). Chłopcy zagrali skrócony o 40 minut set z trasy „Towards The Blue Horizon Tour”, który i tak trwał bardzo długo jak na zespół rozpoczynający wieczór, bo aż godzinę i dwadzieścia minut. Koncert bardzo dobry, lecz tylko dla tych, którzy siedzieli z przodu. Tu niestety główną rolę odegrała pogoda – przeszywający do szpiku kości wiatr spowodował, że brzmienie, które znam na pamięć z klubów straciło na jakości – Mariuszowi zmienił się nienaturalnie głos, klawisze Michała było słychać wybiórczo, bas nie błyszczał melodyjnością jak zawsze, a poziom głośności wyraźnie skakał – raz w górę, raz w dół. Ponadto było jasno, co niestety odbiło się na klimatyczności występu, ale takie są uroki koncertów plenerowych. Najważniejsze jest jednak to, że sam zespół czuł się na scenie świetnie i muzycy uśmiechali się do siebie. Było wyraźnie widać pozytywną energię, co bardzo cieszy.


Riverside
Zdjęć jest mało, bo i miejsce niekorzystne do uchwycenia detali. Na szczęście miałam lornetkę. Było pięknie i chciałoby się więcej. Mam nadzieję, że zapowiedziana w Radiu Gdańsk powtórka faktycznie dojdzie do skutku za rok, i tym razem będę już pod samiutką sceną.

Posłuchaj fragmentu: YES - Changes