niedziela, 29 października 2017

Pain Of Salvation - In The Passing Light Of Day



Początek roku kalendarzowego w przemyśle muzycznym jest przeważnie uznawany przez recenzentów za “martwy okres” – większość artystów ujawnia efekty swojej pracy w studio na wiosnę lub jesienią. Z tego powodu bardzo łatwo jest pominąć interesujące nowości z datą premiery zaplanowaną w pierwszych tygodniach roku. 13 stycznia ukazał się dziesiąty studyjny album Pain Of Salvation, a właściwie… całe szczęście, że się ukazał… Niewiele brakowało, by trzy lata wcześniej istniejący od 1984 roku szwedzki zespół, uznawany za jedną z legend metalu progresywnego, stracił swojego kompozytora, gitarzystę, wokalistę i autora tekstów. Daniel Gildenlöw pierwsze cztery miesiące 2014 roku spędził w szpitalu, gdzie stoczył wyczerpującą, szczęśliwie zwycięską walkę z niebezpieczną infekcją bakteryjną. Nie od dziś wiadomo, że takie traumatyczne przeżycia często stają się twórczą inspiracją do artystycznej działalności. Muzyk postanowił opowiedzieć swoją niezwykłą historię z pomocą przyjaciół z zespołu w dziesięciu utworach, których akcja toczy się… z perspektywy szpitalnego łóżka. 


Album „In The Passing Light Of Day” to następca akustycznego „Falling Home” z 2014 roku. Muzycznie jest on powrotem do charakterystycznego brzmienia zespołu, opartego na połączeniu gitarowych galopad oraz podniosłych momentów refleksji.  Rewelacyjna praca sekcji rytmicznej nadaje szybkie i dynamiczne tempo całości, które uzupełniają gitary tworzące duszny, czasem wręcz klaustrofobiczny klimat. Mrok przepięknie równoważony jest kojącymi dźwiękami fortepianu oraz orkiestrowymi aranżacjami. Patos i ciężar progresywnego metalu przeciwstawiony zostaje przebojowości i melancholii pop-rockowych ballad.  

To idealnie zbilansowana i bardzo równa płyta, której zawartość chłonie się z zapartym tchem od początku do końca, czekając, aż ujawnione zostaną kolejne elementy opowieści. Pomimo na pierwszy rzut oka odstraszającej długości (album trwa aż 71 minut), słuchanie całości ani przez minutę nie męczy - nie ma tam ani jednego zbędnego dźwięku. Do albumu wraca się chętnie, ponieważ mimo swojej ciężkości jest on bardzo melodyjny. Wszystkie 10 kompozycji tworzy spójną całość, w której napięcie budowane jest stopniowo, a fabuła dąży do punktu kulminacyjnego w iście filmowy sposób. 

Nietuzinkowa warstwa liryczna „In The Passing Light Of Day” jest zdecydowanie warta uwagi. Opowieść rozpoczyna się od automatycznie zapisujących się w pamięci słów kluczowych dla całego scenariusza, które w bardzo luźnym tłumaczeniu brzmią następująco: Urodziłem się w tym miejscu. Był to pierwszy wtorek, jaki przeżyłem. Jeśli dotrwam do jutra, będzie to mój wtorek nr 2119… Przykuty do szpitalnego łóżka bohater opowieści cierpi na rzadką chorobę. Lekarze mimo podejmowanych wysiłków nie są w stanie mu pomóc i ulżyć w cierpieniu. Nie pomaga nawet morfina - bakterie atakują układ odpornościowy i żaden lek nie jest skuteczny. Życie wisi na włosku – w takich momentach jedynym, co przychodzi człowiekowi do głowy poza ogromnym pragnieniem uśmierzenia bólu, są pytania o sens ludzkiego życia i refleksje nad minionymi wydarzeniami. Zdecydowanie polecam zajrzeć do dołączonej do albumu książeczki, w której Gildenlöw w bardzo obrazowy sposób opisał na czym polegała jego przypadłość, jak z nią walczył, jak uczył się od nowa podstawowych czynności, o czym myślał i dlaczego płyta przybrała taki, a nie inny kształt.  

Jednakże nie jest to album tylko i wyłącznie autobiograficzny. Perspektywa szpitalnego łóżka jest tu również punktem wyjścia do metaforycznych odniesień do sytuacji oraz uczuć dotyczących każdego z nas – narodzin, cyklu życia, upływu czasu, miłości, tęsknoty, śmierci, wiary. Co więcej, przenośnia może dotyczyć nie jednostki, lecz pewnej społeczności. Gildenlöw posiada niezwykłą umiejętność emocjonalnego angażowania słuchacza w swoją twórczość– jego tajemniczy, mroczny, głęboki głos powoduje, że odbiorca zostaję wręcz pochłonięty przez barwną paletę odczuć, które przepełniają narratora opowieści i razem z nim przeżywa m. in. złość, strach, niepewność i uniesienie. Warto także zaznaczyć, że wokaliście wtóruje prawie cały zespół – w chórkach śpiewają basista, klawiszowiec oraz perkusista, wspaniale podkreślając podniosłość istotnych momentów na albumie. 

Przed ukazaniem się całej płyty można było posłuchać dwóch zapowiadających ją singli – chwytliwego “Meaningless” i wręcz kipiącego od punkowej energii “Reasons”, uderzającego słuchacza początkowo ciężkostrawną ścianą dźwięku. Pierwszy z wymienionych utworów to nowa wersja „Rockers Don’t Bathe” zespołu Sign, w którym udziela się gitarzysta Pain Of Salvation.  Słuchane oddzielnie, bez całościowego kontekstu, wzbudzały drobną niepewność, co do zawartości albumu, jednak umieszczenie ich pośród takimi kompozycjami jak potężne, dziesięciominutowe „On A Tuesday”, fantastycznie podtrzymujące dynamikę i napięcie „Full Throttle Tribe” i wieńczące dzieło, przeszywającw do szpiku kości „In The Passing Light Of Day” ostatecznie rozwiało obawy – utwory te dobrze wpisały się w koncepcję płyty. 

Wiele jest na tym albumie momentów wzruszających, jednakże utworem, który wywołuje największe ciarki i najbardziej zapada w pamięć jest ostatnia, tytułowa kompozycja. Bohater wspomina w niej ukochaną i ostatecznie rozlicza się z życiem, a jednocześnie wskazuje, że jego słowa można odnieść do końca pewnej epoki, który symbolizuje postępująca szarość i zapadająca ciemność.  Uniwersalny przekaz i bardzo silnie podkreślone słowa „my lover, my best friend” wielokrotnie wywoływały u mnie potok łez, lecz jednocześnie sprawiały, że zamiast wyjąć płytę z odtwarzacza, włączałam ją ponownie. 

„In The Passing Light Of Day” to moja ulubiona płyta Pain Of Salvation. Z pewnością znajdzie się ona w czołówce mojego osobistego zestawienia najciekawszych płyt 2017 roku. To album bardzo trafnie oddający styl zespołu, dzięki czemu może posłużyć jako inspiracja do dokładniejszego zapoznania się z jego twórczością.    

9/10

posłuchaj fragmentu: Pain Of Salvation - Meaningless