wtorek, 15 sierpnia 2023

Pandrador: Seiðr to termin równie szeroki, co „sens istnienia”

Otoczeni normami i wpływami kulturowymi działamy wg schematu, nie zastanawiając się nad sensem tego, co robimy. Mkniemy za tłumem zakładając, że skoro inni tak robią, to tak trzeba, że tak jest dobrze. Ale czy na pewno? Czy właśnie o to chodzi? 

 

Tak działa zdecydowana większość ludzi, zapominając o tym, że kluczowym aspektem istnienia i funkcjonowania na świecie jest to, by być sobą i żyć w zgodzie z własnym sumieniem przy jednoczesnym poszanowaniu prawa do własnego, niejednokrotnie odmiennego zdania innych ludzi. Między innymi o tym rozmawiałam z Bartłomiejem Bardonem, gitarzystą grupy Pandrador, która wydała pod koniec maja swój drugi, bardzo ciekawy i głęboko poruszający album. 


To podróż muzycznie silnie zawieszona w death metalowej stylistyce, a jednocześnie nie pozbawiona duchowego, rytualnego charakteru i atmosferyczności.  W warstwie lirycznej spotykają się nauka, religie, wierzenia i aspekty czysto ludzkie. Bazując na tematyce i inspiracjach związanych z Seiðr skupiliśmy się na emocjach - rozmawialiśmy o tym, co wkurza, irytuje, przytłacza, ale też o tym, co cenne i co stanowi o sensie życia.

 

 

 

 
Między Uchem A Mózgiem: Wchodzisz czasem w trans?

 Bard: Wydaje mi się, że zdarza się każdemu z nas. Mi na pewno wtedy, kiedy już jestem tak zmęczony całym dniem, że zarówno nie mogę spać, jak i nieefektywnie funkcjonuję. Następuje wówczas jakiś rodzaj wyciszenia – tak, że można zarówno chwytać za instrument jak i chłonąć inspiracje zanurzając się w źródłach literackich. I czuję w takich okolicznościach również jakieś niezachwiane trywialnością dnia codziennego połączenie z własnymi myślami. 


MUAM: Pytam o to oczywiście, bo muzyka na nowej płycie właśnie w taki nastrój wprowadza. Jest mroczna, ciężka,  ale nie brakuje jej hipnotycznego charakteru i atmosferyczności. Album jest czymś w rodzaju rytuału, prawda?

Bard: Można tak powiedzieć. Właściwie to tytuł płyty do takich praktyk nawiązuje, ale to jedna z warstw jaką (mam nadzieję) udało się nam do płyty przemycić. Jest tam z pewnością rytualne balansowanie na granicy snu i jawy, emanacja ducha poza czasem i przestrzenią. Jednak przede wszystkim, jest to historia złożona ze znanych z dramatów elżbietańskich motywów, ale wzbogacona o kwestie duchowe i mistyczne z Eddy Poetyckiej. To taka nasza tendencja i intencja, z jakimi pisaliśmy i nagrywaliśmy ”Seiðr”.


MUAM: Czym właściwie jest tytułowy Seiðr? Wiem, że związany jest z praktykami szamanizmu i że ma wielowymiarowe znaczenie…

Bard: Pewnie jakbyś spytała jakiegoś asatryjczyka, to odpowie Ci krótko i wskaże konkretną definicję. Skandynawista będzie doszukiwał się ukrytych znaczeń i podawał źródła wśród średniowiecznych, jak i współczesnych autorów, natomiast okultysta z kolei powie, że to tylko spłycone tłumaczenie szerszego zagadnienia. I w sumie każdy z nich będzie mieć rację. Seiðr to termin równie szeroki, co „sens istnienia” w naszej kulturze. Na płycie połączyliśmy parę znaczeń, których się doszukaliśmy i które były zgodne z tym, co przekazujemy z jej treścią. Choćby w kontekście zemsty na czymś sprawującym władzę nad człowiekiem i jego systemem wartości – nawiązanie do etymologii słowa w staroangielskim „sieðe”, czyli ciche i powolne stawanie się wściekłym (według Sheeny McGrath w „Asyniur: Women’s Mysteries in the Northern Tradition”). Znak równości stawiamy także ze znaczeniem „patrzenie w przyszłość”, zgodnie z książką „Witchdom of the True” Stephena E. Flowersa. Poza tym, Edred Thorsson mówił oczywiście o znaczeniu „Seiðr” jako rodzaju magii, jednak jeszcze inne źródła mówią, że była to magia , którą władały tylko Seidkony i Odyn. Była więc praktyką zarezerwowaną tylko dla określonej, bardzo hermetycznej grupy. W tym wszystkim ukryliśmy także liczne, mniej i bardziej oczywiste alegorie, swoje przemyślenia i emocje. Dlatego treść płyty jest równocześnie pogańska, akademicka, okultystyczna, ale i bardzo ludzka. Zostawiliśmy tu nie tylko wiedzę, ale i ducha.


 


MUAM: Kluczowy jest dla was w zespole duchowy wymiar muzyki, prawda? Co Twoim zdaniem powinien mieć w sobie utwór, by poruszać odbiorcę?

Bard: To kwestia indywidualna każdego zespołu – nie każdy lubi uduchowienie w muzyce, bo siłą rzeczy staje się ona wówczas patetyczna lub też nadmiernie epicka. Co nie zmienia faktu, że ważny jest przede wszystkim moment, w którym pisze się utwór. Mówiąc o mojej metodzie pisania – trzeba doświadczyć naprawdę wiele smutku i mieć jeszcze na tyle siły, by przelać go na instrument. Jeśli jest to smutek szczery, a odbiorca muzyki przechodził lub przechodzi przez podobny stan, to utwór będzie dla niego czymś autentycznym i sprawi, że zostanie on w jakiś sposób „poruszony”. Przykładem może być tu choćby „Hvergelmir”, który napisałem, gdy dowiedziałem się, że bardzo ważna osoba z mojej rodziny, z którą dzieliłem dom przez pierwsze 19 lat swojego życia, nie żyje. Natychmiast po telefonie z tą informacją usiadłem u siebie w mieszkaniu w ciszy, słysząc tylko przejeżdżające za oknem samochody. Po chwili chwyciłem za gitarę i napisałem właśnie ten utwór, zaczynając od jego końcówki, która moim zdaniem jest chyba najbardziej emocjonalnie uderzającym fragmentem płyty. Wtedy nie płakałem, bo chyba byłem w zbyt dużym szoku, ale ten utwór mogę nazwać swoimi „ówczesnymi łzami”.


MUAM: To prawda, to bardzo silne emocjonalnie doświadczenie i dziękuję za Twoją szczerość. Wiele jest mroku i złości na tej płycie i nie ma w tym nic dziwnego, bo nikomu z nas nie jest obce uczucie irytacji, rozczarowania, a nawet chronicznej wściekłości, gdy obserwuje się wydarzenia nie tylko we własnej, lokalnej niszy, ale i na świecie. Co Cię przytłacza we współczesnym świecie?

Bard: Po pewnym czasie można powiedzieć „Już wszystko mi jedno”. Jednak mimo takich deklaracji trudno przejść obojętnie obok rzeczy, które tylko sprawiają, że życie jest niepotrzebnie bardziej irytujące niż powinno. Rozchodzi się tu o wszystkie kwestie pokroju „Tak wypada”, „Tak powinno się robić”, „Musisz żyć od linijki, zgodnie z ustaloną przez kogoś miarą” albo „Musisz osiągnąć to i tamto, żeby pokazać swoją wartość”. To nie tylko krzywdzące i bijące w ludzką indywidualność aksjomaty. Przede wszystkim to działa na ludzką podświadomość – osobiście wydaje mi się, że brak zastanowienia nad kwestiami czego właściwie potrzebujemy z osobna w naszych życiach powoduje, że stajemy się jedną, wielką, szarą masą, a nie samoświadomymi uczestnikami różnych społeczności. Oczywiście wierzę, że należy wierzyć w specjalistyczne opinie dotyczące rażąco oczywistych kwestii, ale nasza obyczajowość i codzienność jest każdego dnia normalizowana przez to, że ktoś coś chce na nas wymuszać lub coś, z czym do końca się nie zgadzamy zostało wtłoczone nam to do głowy razem z naszym wychowaniem w konkretnej kulturze. Wierzę, że dając człowiekowi wolność w tym aspekcie spowodujemy, że będzie znacznie bardziej efektywny w innych kwestiach.

 

MUAM: Zgadzam się z Tobą i mam w kwestii samoświadomości bardzo podobne zdanie. Czuję też, że album jest też spojrzeniem w głąb siebie – bardzo emocjonalnym muzyczno-lirycznym dialogiem, który niespecjalnie pozytywnie się kończy. Naprawdę jest już za późno?


Bard: Nie dla każdego musi być już za późno, choć zostaliśmy jako ludzie wrzuceni w konwencjonalny świat o ustalonych normach. Koniec historii opowiedzianej na płycie jest tragiczny, ale to scenariusz pokazujący co dzieje się, gdy kierujemy się przesłankami o tym, co powinniśmy zrobić, by polepszyć swoją sytuację. Gdy chcemy powtórzyć czyjąś drogę, by osiągnąć podobny cel. To zwyczajnie droga donikąd, kierowania się frazesami, z zapomnieniem o czynniku sprzeczności z naszą osobowością i charakterem. Wystarczy w odpowiednim momencie, nie zważając na akceptację lub jej brak, podejmować takie kroki, które będą z nami samymi zgodne. Wtedy nigdy nie będzie za późno.


 


MUAM: I tu również zgoda, najważniejsze jest to, by pozostać sobą niezależnie od tego, co się dzieje. W materiałach prasowych w kontekście warstwy lirycznej albumu wspominacie o popadaniu ze skrajności w skrajność i tym, jak bardzo człowiek potrafi być żałosny w swoich działaniach. Z tym także trudno mi się nie zgodzić - odbieram to podobnie. Rozwiniesz temat?

 Bard: W sumie to będzie kontynuacja poprzedniej odpowiedzi. Sam widzę tu przede wszystkim zachłanność ludzi w dążeniu do wydumanego przez różne środowiska „sukcesu”. Ale właściwie po co? Czy naprawdę wyznacznikiem wartości człowieka musi być to ile zarabia, jakie studia skończył, jakim samochodem jeździ czy to, że pija kawę sypaną, a nie zamawia jej ze Starbucksa? Albo czy wyznacznikiem wartości kogokolwiek muszą być jego osiągnięcia? A co jeśli ktoś chce po prostu spokoju w życiu i woli łowić ryby, mieszkając w drewnianej chatce na Islandii? Wszyscy bierzemy udział w „wyścigach życia codziennego” i może nieco spłycam teraz temat, ale czy wszelkie kulturowo uwarunkowane dążenia nie są czymś, co jest nam tak po prostu wmawiane od urodzenia i sztucznie stawiane na piedestale? 

Ludzkie osiągnięcia wzbudzają epizodyczny podziw, ale nie powodują, że jeden człowiek jest „lepszy” i „bardziej wartościowy” od innego człowieka. Mylenie tych pojęć indukuje żałosność naszego świata. To oczywiście moje zdanie, ale bardziej widzę w tym wszystkim próbę ustanowienia się ważniejszym niż się jest w rzeczywistości; próbę udowodnienia samemu sobie, że nie jest się nikim. Dlatego historia opowiedziana na płycie również pokazuje czym się kończy popadanie w kompleks protagonisty. Czy nam się to podoba czy nie – zawsze toniemy w dziejach większej historii, której głównymi aktorami są większe siły. My nie stanowimy dla nich nawet pionków. „Zwyczajność” nie wyklucza jednak szlachetnej i cichej indywidualności. 


MUAM: Dokładnie. Spirala emocji oddziałuje na odbiorcę bardzo silnie i choćby kierując się tym, co przed chwilą powiedziałeś można powiedzieć, że ma wymiar zarówno osobisty, jak i bardzo uniwersalny. Kierujecie ten album zarówno do miłośnika ciężkich brzmień, ale i do wrażliwych odbiorców, którym nie jest obojętny los innych, którzy martwią się o przyszłość. Oczywiście wielu fanów ekstremalnego metalu to wbrew pozorom bardzo wrażliwi ludzie. Jak postrzegasz odbiorcę waszej muzyki? Do kogo ją kierujecie?

 

Bard: Chciałbym znać na tyle odbiorców naszej muzyki, pewnie rozwialibyśmy wszystkie nasze dylematy dotyczące merchu czy estetyki wokół zespołu (śmiech). Zauważyliśmy już jakiś czas temu, że stoimy w rozkroku między środowiskiem Black i Death Metalowym, co zresztą poniekąd widać po koncertach które graliśmy i z kim graliśmy. Sądzę, że mogą być to ludzie, którzy chcą zatapiać się w ciężarze Death Metalu, ale równocześnie nie chcą, by został zatracony uduchowiony rdzeń muzyki, jakaś osobliwa wrażliwość w niej, która z kolei jest czynnikiem kojarzącym się aktualnie z Black Metalem. Możliwe, że tu jest nasza „grupa docelowa”, ale to tylko przypuszczenia. Poza tym, gdybyśmy chcieli konkretnych odbiorców, to nie obieralibyśmy różnych rozwiązań muzycznych z każdym naszym wydawnictwem. Natomiast to, co jednak zawsze się broni to rzemieślnicza praca. Pewnie są i tacy ludzie, którzy również to w nas w jakiś sposób cenią i stawiają samą muzykę na nieco dalszym planie. Trudno więc to jednoznacznie ocenić. Niech więc słucha nas każdy według kogo jesteśmy warci uwagi. To uczciwy układ.

 


 

MUAM: Bardzo słusznie. A jak zapatrujecie się na najbliższą przyszłość? Mam tu na myśli zarówno to, co uniwersalne, jak i wasze zespołowe plany?


Bard: Przyszłość pokaże. To przede wszystkim zespół przyjaciół, w którym najważniejsze są nasze własne inicjatywy. Jeśli nasze pomysły na dalsze wydawnictwa czy działalność pod tym szyldem się skończą – możliwe, że się rozejdziemy. Jeśli będziemy chcieli dalej się twórczo uzewnętrzniać, to dalej będziemy robić to, co lubimy. Pandrador jest dla nas powodem do przeżyć, niezależnie czy to nagrywanie w dobrych studiach nagraniowych, koncert w jakichś interesujących okolicznościach czy wyjazd do Norwegii, żeby nakręcić klip. Wydaje mi się, że ważny jest dla nas sam proces, a efekt końcowy to tylko wypadkowa tego jak pracujemy przez parę lat od skomponowania materiału do premiery danej płyty.


MUAM: Żeby nie kończyć w ponurym nastroju dodam jeszcze, że to naprawdę świetna, bardzo ciekawa i wielowarstwowa płyta, której serdecznie wam gratuluję. Jestem też absolutnie zachwycona waszym zamaskowanym zdjęciem promocyjnym. Opowiecie mi więcej o waszym wizerunku i inspiracji do stworzenia tej fotografii?

 
Bard: Dzięki wielkie! Ten wizerunek to też był pewien spontaniczny pomysł, na który wpadłem jeszcze w 2017 roku. Trochę czasu musiało minąć zanim znaleźli się właściwi ludzie, którzy pomogli nam w realizacji. Maski wykonał dla nas Markus Charyton, który dwoił się i troił jak najlepiej ugryźć temat i siedział nad tym od czerwca 2018 roku z drobnymi przerwami i paroma zmianami aż do lipca 2019 roku. Stroje wykonała natomiast nasza przyjaciółka, Paulina Pikiel, która jest zawodową projektantką. Akurat u niej to było prawdziwe mistrzostwo świata w szyciu na czas, bo znalazłem ją na początku czerwca 2019 roku, a już w sierpniu dostaliśmy wszystkie 4 stroje na plan teledysku do „Uppsalablot” z naszego debiutu. Natomiast sama sesja do „Seiðra” wraz z tą fotografią to była już chęć wzbogacenia książeczki płyty o coś poza tekstami, dla lepszego wyobrażenia o czym to właściwie jest, co tam się dzieje. Mamy zasadę, że w środku książeczki powinien być po prostu zespół z tym jak wygląda on na scenie i tak się to potoczyło. 

MUAM: Dziękuję pięknie za poświęcony czas 😊

Bard: Cała przyjemność po mojej stronie. Dzięki za interesującą rozmowę!

 


 "Seiðr" ukazał się nakładem Pagan Records 26 maja 2023 roku. Możecie posłuchać go tutaj: 

https://paganrecords.bandcamp.com/album/sei-r