środa, 2 listopada 2022

Ols: na „Pustkowiach” mówię o trudnych tematach, depresji, samobójstwie, wykluczeniu.

Ols - las bagienny, porośnięty w większości przez olsze czarne, na terenie zalewanym, o zmiennym poziomie wody stojącej i różnej żyzności. Taką definicję tego pięknego przyrodniczego obszaru znajdziecie w popularnej internetowej wyszukiwarce w jednym z pierwszych wyników. Oczywiście to nie wszystko. Za tym tajemniczym pseudonimem kryje się też niezwykła artystka i choć powiązanie z obszarem leśnym i troską o środowisko naturalne będzie tu jak najbardziej na miejscu, w muzyce Ols kryje się znacznie więcej bardzo ważnych kwestii. 


Ols to autorski i w pełni samodzielny projekt Anny Marii Olchawy, która tworzy intrygującą i pełną emocji muzykę na pograniczu gatunków. Nie tylko doskonale śpiewa, prezentując szeroką skalę możliwości wokalnych, pisze teksty, lecz także gra na wszystkich instrumentach, które możemy usłyszeć na albumie, który samodzielnie wyprodukowała. To niezwykle szczera i osobista twórczość i taka też była nasza rozmowa. Poruszyłyśmy tematy trudne, ale niezwykle ważne. To wszystko w odniesieniu do fantastycznej czwartej płyty artystki, "Pustkowia, najbardziej osobistej i bezpośredniej z jej dotychczasowych dokonań.


fot. Agnieszka Kowalska (agacyka)



Między Uchem A Mózgiem: Dziękuję za „Pustkowia”, to fantastyczna, poruszająca płyta. Pięknie wpisuje się w jesienną aurę, spaja z szumem liści. Jest w niej ta nostalgia, mrok i ten charakterystyczny niepokój, ale jest też coś więcej – to najbardziej osobisty materiał w Twojej karierze. O wielu rzeczach mówisz tu bardzo wprost. Co sprawiło, że zdecydowałaś się na tak odważny krok?


Ols: Wszystkie moje płyty są osobiste, ale tym razem postanowiłam bardziej się odsłonić i powiedzieć pewne rzeczy bez ogródek, dosłownie, nie ukrywając moich poglądów w zawoalowanych metaforach. Wszystko to, co na „Pustkowiach” mówię głośno, tak naprawdę zawsze było w Olsie. Bo przecież ja tam byłam. Z moimi poglądami, przekonaniami i bezkompromisowym, buntowniczym podejściem do życia. Ols od zawsze był o tym wszystkim, jednak okazało się, że wyrażałam się niewystarczająco jasno, aby uniknąć interpretacji, które absolutnie mi nie odpowiadały. Na „Pustaciach” mówię więcej i o swoich prywatnych doświadczeniach, które wcześniej były tylko mgliście zaznaczone, i o poglądach na ważne z mojego punktu widzenia kwestie. W ostatnich latach coraz częściej czułam, że istnieją tematy, o których trzeba mówić, problemy, które za długo były ignorowane. W życiu osobistym zawsze mówię głośno to, co myślę i wszyscy, którzy mnie znają, są w pełni świadomi moich zdecydowanych opinii, gdy tymczasem przekaz, który prezentowałam w Olsie był podany na tyle nie wprost, że pozostawiał zbyt wiele miejsca na kompletnie nietrafione z mojego punktu widzenia odczytania. Na „Pustaciach” mówię o trudnych tematach, depresji, samobójstwie, wykluczeniu. 

Są tam kawałki wybitne intymne, jak „Nie ma światła w oknach” czy „Jad”, których napisanie i nagranie było dla mnie formą terapii i przepracowania traumatycznych doświadczeń. Mamy też „Pustacie” – utwór, o którym lubię myśleć jako o manifeście ekologicznym, podającym w skondensowanej formie wątki, które od zawsze były w Olsie, gdzie przecież od początku natura jest najważniejszym tematem i głównym źródłem inspiracji. „Pustka-Wschód” zupełnie przypadkowo zyskała dodatkowe warstwy znaczeniowe, które można odnieść do bieżących wydarzeń geopolitycznych, a „Głosy” to manifestacja feminizmu i siostrzeństwa, przepełniona dziką kobiecą energią, pierwotną, wilgotną i cielesną. Do tego kawałka powstaje też klip z udziałem wspaniałych kobiet, który dodatkowo podkreśli przekaz... Właściwie mogłabym w ten sposób opowiadać o każdym utworze z tej płyty.

Czuję się dużo lepiej, wyrażając swoje przekonania w bardziej bezpośredni sposób. Chciałabym też potraktować „Pustkowia” jako pierwszy krok, by zacząć odważniej wypowiadać się również w moich social mediach. Wydaje mi się, że twórcy mający szansę dotrzeć do jakiejkolwiek grupy odbiorców, powinni korzystać z okazji, by zwracać uwagę na istotne sprawy, które większość woli przemilczeć.




MUAM: Pełna zgoda, też tak uważam. Kluczem do interpretacji całości jest pustka – zarówno ta dosłowna, widoczna w postaci zapomnianych terenów, jak i wewnętrzna, związana z poczuciem odrzucenia, wykluczenia, co często dotyka tych słabszych, którzy nie mają jak się bronić, bo są zahukani przez tłum i odrzuceni dlatego, że są inni, mają inne wyobrażenie na dany temat. To wszystko przytłacza, dobija, wpędza w depresję. Tymczasem powinno być inaczej – brakuje akceptacji, empatii, tolerancji, wyrozumiałości, zrozumienia. Coraz trudniej pozostać sobą w tym dziwnym, przytłaczającym świecie, prawda?

Ols: Nie wiem, czy coraz trudniej ;) Jestem prawie pewna, że w dowolnych czasach wrażliwe jednostki, które nie wpisywały się w bieżące trendy miały ciężkie życie. Teraz jest z jednej strony gorzej, bo przytłaczająca ilość bodźców, sprzecznych wymagań, nakazów i zakazów może wprowadzić w konfuzję, ale z drugiej strony dzięki internetowi możemy poznać więcej punktów widzenia, zobaczyć, że inni mają doświadczenia podobne do naszych własnych i odnaleźć zrozumienie wśród osób, których w realu nigdy byśmy nawet nie poznali.

Brak empatii to chyba kluczowy problem. Wydaje mi się, że wszystko do tego właśnie się sprowadza. Gdyby ludzie prześladujący innych byli w stanie wykrzesać z siebie wystarczającą dawkę wrażliwości, by choć na chwilę postawić się w sytuacji tych osób i poczuć ich ból, raczej nie robiliby tego, co robią. Wszystkie okropne rzeczy, które widzimy wokół, to wynik braku wrażliwości i ograniczonego myślenia, które niektórym nie pozwala na wyobrażenie sobie punktu widzenia innego niż ich własny. Ma to tragiczny wpływ nie tylko na życie ludzi, ale i na sposób, w jaki traktuje się środowisko. Tutaj także niemożliwość wyjścia poza krąg własnych racji prowadzi do tragedii. Nakładają się tu chciwość, chęć zysku, zwykły ludzki egoizm a także systemowy antropocentryzm, dodatkowo wzmacniany przez przekaz najpopularniejszych religii. Nie pomaga także kryzys ekonomiczny i ogólna sytuacja polityczno-gospodarcza, która wyzwala w ludziach to, co najgorsze i poza oczywistym przedkładaniem interesów własnych nad interesy innych doprowadza do zaostrzenia się podziałów na „nas” i „ich”, poszukiwania kozłów ofiarnych, albo choćby kogoś, komu można dokopać, by na ich plecach wspiąć się o szczebelek wyżej w hierarchii, przez chwilę poczuć się lepiej z samym sobą, dowartościować i zapomnieć o własnych problemach. Wszystko to jest naprawdę straszne i przytłaczające. W mniejszym lub większym stopniu doświadczamy tego wszyscy, ale nie każdy jest w stanie psychicznie sobie z tym radzić. Dlatego tak ważne jest mówienie o trudnych tematach, dzielenie się doświadczeniami, wzmacnianie się nawzajem. Czasem sama świadomość, że inna osoba była w podobnie beznadziejnej sytuacji i zdołała sobie z nią poradzić, może naprawdę znaczyć dla kogoś więcej niż możemy sobie wyobrażać.


MUAM: W notce prasowej wspominasz też o poczuciu mikroskopijności w perspektywie Wszechświata i cykli życia i śmierci, które zachodzą w kosmosie – trudno się z tym nie zgodzić, że nasza egzystencja jest jedynie ułamkiem w obliczu historii Wszechświata. Dlatego właśnie tym bardziej powinniśmy dbać o naturę, cenić to, co oferuje nam środowisko naturalne, pielęgnować jego piękno i doceniać każdą chwilę, którą spędzamy na Ziemi, a nie pędzić ku zatraceniu i wszystko niszczyć. Człowiek jako istota ma zdecydowanie destrukcyjne cechy i potrafi rozwalić w pył wszystko, co piękne i cenne, prawda? 

Ols: Myślenie o kosmosie mnie uspokaja, bo pokazuje wszystkie okropności dziejące się na ziemi w odpowiedniej perspektywie – rzeczy w ogólnym rozrachunku najzupełniej nieistotnych. Taka kojąca refleksja nie wystarcza mi jednak na długo, bo na co dzień na każdym kroku stykam się z obrazkami zniszczenia, które sprawiają, że chce mi się krzyczeć. Ostatnio nie da się wejść do lasu w Beskidach, żeby nie natrafić na spływające błotem bruzdy po zwożeniu drewna, stosy pni drzew o pomnikowych wymiarach ułożonych kilka metrów od granic rezerwatów, prowadzące donikąd drogi lasów państwowych, szersze i lepsze niż polskie autostrady i ślady galopującej erozji w miejscach niekontrolowanej wycinki. Jeszcze bardziej dobijają mnie chyba durne komentarze pod każdym artykułem wskazującym na niebezpieczeństwa rabunkowej gospodarki leśnej, zmian klimatycznych czy postępującej suszy. Trudno mi uwierzyć, że można być tak krótkowzrocznym i świadomie wybierać krótkofalowy zysk, zupełnie nie myśląc o przyszłości.

Strasznie mnie to wszystko boli i powoduje bezsilną wściekłość. Przyroda jest dla mnie wyjątkowo ważna. Niemal każdy olsowy utwór jest w pewnym sensie odą do natury. Bardzo martwię się wpływem, jaki wywieramy na środowisko i jestem pewna, że jest to niepokój, który podzielają wszyscy wrażliwi ludzie. Staram się jak tylko mogę wyrażać miłość do natury nie tylko w swojej twórczości, ale także w życiu codziennym. Jestem wegetarianką, wdrażam w życie zasady less-waste, sprawdzam składniki produktów, których używam. Zamierzam też pozostawić naturze większą część swojej ziemi w Beskidach, żeby stworzyć bezpieczną przystań dla rozmaitych stworzeń. Niestety, jako jednostki możemy robić tylko niewielkie rzeczy, by chronić przyrodę, ale nawet te małe kroki mają szansę trochę poprawić ogólną sytuację. Oczywiście tylko lokalnie i tymczasowo, ponieważ problem będzie istniał tak długo, jak długo będzie rosła ludzka populacja. Pocieszeniem jest dla mnie fakt, że nawet jeśli zrujnujemy ogromną część istniejącej obecnie na Ziemi przyrody, natura ostatecznie zwycięży. Jesteśmy zbyt mało znaczący, aby móc zniszczyć całą planetę. Zabijemy tylko siebie, co może nie być złym pomysłem, jako że nasz gatunek najwyraźniej nie zasługuje na to, co ma. Na razie wrażliwi ludzie mogą tylko dalej robić to, co robią, nawet jeśli w dłuższej perspektywie jest to bezcelowe i tylko odsuwa w czasie nieuniknione.

 

fot. Agnieszka Kowalska (agacyka)



MUAM: „Pustkowia” traktują o terenach zapomnianych i opuszczonych, porośniętych ruinach. Z drugiej strony tak naprawdę w dzisiejszym świecie jest coraz mniej takich pustych miejsc. Większość terenów jest zabudowywana, coraz trudniej znaleźć przestrzeń, w której można odpocząć i się wyciszyć, uciec, wszędzie jest coraz więcej ludzi. Miejsca, które były oazą spokoju po „promocji” na portalach społecznościowych są oblegane przez ludzi niekoniecznie świadomych w jakim celu tam zmierzają… Osobiście bardzo mnie to męczy i dobija, podobnie jak śmietnik informacyjny. Co o tym myślisz?


Ols: Trudno mieć pretensje do ludzi, że lgną do miejsc reklamowanych jako puste, dzikie i spokojne, bo poszukiwanie ciszy i samotności to naturalna ludzka potrzeba. Wraca tu temat, o którym mówiłam przed chwilą – jest nas po prostu za dużo i w poszukiwaniu miejsc, gdzie można by było pobyć samemu, trafiamy w kolejne skupiska ludzi. Pamiętam swoje rozczarowanie, gdy pierwszy raz pojechałam w Bieszczady, które moi rodzice wspominali ze swoich młodzieńczych wycieczek jako dziką oazę. Na szczęście udało mi się później odczarować Bieszczady, jeżdżąc tam zimą i trzymając się z daleka od Połonin. Wszystkie inne szlaki są tam wtedy absolutnie bezludne i człowiek cały dzień może przedzierać się przez nieprzetarte śniegi po śladach watahy wilków. Z miejsc, gdzie nawet w sezonie można nie spotkać żadnych ludzi mamy Beskid Niski. Bardziej popularne i dostępne doliny już się oczywiście powoli komercjalizują, co, obawiam się, jest naturalną koleją rzeczy, jednak jest tam jeszcze całe mnóstwo miejsc, gdzie naprawdę nikt nie bywa. Nie będę mówić, które to, bo chcę dłużej móc cieszyć się nimi w samotności ;) Niski jest moim absolutnie ulubionym miejscem w tym kraju, co da się łatwo zauważyć, słuchając nowej płyty. Z pustych, niepopularnych miejsc, które również miałam w głowie pisząc ten materiał, polecam moje rodzinne tereny, czyli lubuskie, zwłaszcza jego mniej spektakularną, południową część. Bagienne olsy, mokradła, bukowe lasy na morenowych pagórkach, małe polodowcowe jeziorka i mnóstwo zieleni – to otoczenie, w którym spędziłam dzieciństwo i gdzie do dziś praktycznie nie ma żadnych ludzi. W lubuskim piękna jest jeszcze jedna rzecz, dla mnie niegdyś oczywista, która, jak się okazało, w innych rejonach nie występuje: przerwy między miejscowościami. Tam między jedną a drugą wsią mamy przynajmniej po kilka kilometrów łąk, pól, lasów, bagien i zarośli bez żadnych zabudowań, gdzie można chodzić na długie spacery, nie natykając się na nikogo. W Małopolsce, krainie sklejonych ze sobą miejscowości, gdzie teraz mieszkam, to nie do pomyślenia ;) Myślę, że jeśli dobrze się poszuka, da się znaleźć jeszcze sporo miejsc ukrytych przed światem. Raczej nie będzie tam wybitnych szczytów i zapierających dech w piersiach panoram, ale jeśli ważniejszy jest dla nas kontakt z przyrodą i samotność, to zapewniam, że miejsc, które to oferują jest całe mnóstwo.


MUAM: Opowiedz proszę więcej o kompozycji nr 5 – tej z niemieckim tytułem… W kolejnym utworze kierujesz się zaś na wschód…

Ols: Ostrzegam, że teraz bardzo się rozgadam ;) Przede wszystkim nie trzeba czekać na kolejny utwór, by skierować się na wschód, bo podążamy tam już w „Auf dieser einsam Menschenfernen Höhe”. Dla mnie, osoby z zachodu kraju, Beskid Niski to już bardzo daleki wschód ;) A w Niskim, poza bogactwem przyrodniczym, kulturowym i mnóstwem innych fascynujących rzeczy, znajdziemy też najwybitniejsze realizacje założeń planu Kriegsgraber Abteilung, Wydziału Grobów Wojennych wiedeńskiego ministerstwa wojny, który miał na celu utworzenie sieci nekropolii i godne pochowanie poległych w I wojnie światowej żołnierzy, niezależnie od przynależności armijnej. Te pierwszowojenne cmentarze robią na mnie wielkie wrażenie. Wystarczy przejść się po dowolnym z nich, poczytać nazwiska i daty, i wyobrazić sobie młodych chłopców z całej Europy i dalekich ziem imperium rosyjskiego, których wielka polityka rzuciła na koniec świata, do zapomnianych terenów biednej Galicji, gdzie zginęli kompletnie bez sensu, walcząc z takimi samymi chłopcami o nic nie znaczący kawałek bezimiennego pagórka. 
 
„Auf dieser einsam Menschenfernen Höhe” czyli „ na tym samotnym wzgórzu z dala od ludzi” to fragment tekstu wyrytego na płycie pamiątkowej cmentarza nr 51. Uwielbiam ten cmentarz. Byłam tam milion razy i zawsze robi na mnie niesamowite wrażenie. Inne cmentarze autorstwa architekta odpowiedzialnego za nr 51, Dušana Jurkoviča, również należą do moich ulubionych. (Właśnie dotarło do mnie,że posiadanie ulubionego architekta cmentarzy wojennych to chyba nie jest standardowa rzecz ;)) Wracając do samego utworu, to pamiętam, że gdy opowiadałam o swojej koncepcji znajomym, próbowali mnie trochę hamować, bo pomysł na zrobienie dziewięciominutowego instrumentalnego kawałka bez słów i wrzucenie go w sam środek płyty brzmi jak dość ryzykowne posunięcie. Zrobiłam to, bo czułam potrzebę, by wpuścić na tę płytę powietrze, dać moment na oddech, otworzyć przestrzeń. Utwór musiał być długi, żeby mieć czas się w niego wciągnąć, dać się zahipnotyzować, ukołysać. To moja wizja z cmentarza 51, wizja samotnego umierania na obcej ziemi, w której twoje ciało pozostanie już na zawsze - zamykasz oczy w zimnym, czarnym, lutowym lesie, nie czujesz zimna. Przed oczami rozwijają się wspomnienia, wrażenia, okruchy życia, błyski światła, ciepła. I na tej zmrożonej ziemi, pod obcym niebem, ta wizja rozgrzewa ci serce. Ponieważ żyłeś. Na zewnątrz – tylko wiatr, ciemność, samotność na opuszczonym wzgórzu, kraina duchów... O tym to, mniej więcej, opowiada.
 
fot. Agnieszka Kowalska (agacyka)

 
 
Teraz „Pustka-Wschód” czyli sąsiedni uwór, zarówno jeśli chodzi o lokalizację na płycie jak i miejsce, które go zainspirowało. Zaskoczenia nie będzie – znowu Niski. To miejsce znaczy dla mnie tak wiele, że musiałam o nim napisać. Chciałam to zrobić od dawna i w końcu, gdy kupiłam tam ziemię i moja podjęta lata temu decyzja, że wybieram to miejsce na swój dom stała się ostateczna, poczułam, że mam prawo do takiej piosenki.

Na początku myślałam, żeby pogrzebać w źródłach, znaleźć jakieś nieznane pieśni, które można by było wpleść w ten utwór, ale później wydało mi się lepszym pomysłem, by zrobić to z punktu widzenia obcego. Bo przecież jestem tu obca. Nie jestem Łemkinią, mój rodowód pozbawił mnie jakiejkolwiek regionalnej tożsamości. Wiem też z własnego doświadczenia, że nie trzeba się doktoryzować z Niskiego, żeby poczuć tę atmosferę, specyficzny nastrój tych miejsc. One same mówią.

Gdy przyjechałam tu po raz pierwszy, znałam trochę faktów o Akcji „Wisła”, miałam mgliste pojęcie na temat grekokatolickich i prawosławnych tarć i słyszałam (wykorzystaną w moim utworze) piosenkę „Czom ty nie pryjszow” kilka razy przy okazji jakichś ognisk. I tyle. Taki był mój pakiet startowy. Po chwili dołączył poeta wiosny, pędu i tragicznej Ukrainy, Bohdan Igor Antonycz, który mnie w sobie zupełnie rozkochał. Obudziło się we mnie pragnienie wiedzy. A jest się czego uczyć: Łemkowie, kultura, religijność, na poły chrześcijańska, na poły najzupełniej pogańska, lokalne legendy, błysk przemysłowej rewolucji, ropa, historie małych ludzi na tle wielkiej wojny, próba kreowania tożsamości narodowej, a wreszcie pustka, która została po tym wszystkim. Do tego mój ulubiony sposób uczenia się: nauka przez nogi - tyle znikających w lesie ścieżek, błądzenie bez szlaków po tropach jeleni, robienie sera w dymie bacówki, spanie w mokrych trawach, rytualne ablucje w Wisłoce, samotne schodzenie z grzbietu granicznego do wsi po jednej czy drugiej stronie, by w blaszanym sklepiku kupić ciepłą lepką oranżadę...
Teraz wiem dużo i ciągle dowiaduję się więcej, ale zaczęło się od kilku podstawowych elementów, które wystarczyły, by mnie przyciągnąć i zatrzymać na dobre. I na tym postanowiłam poprzestać w tym kawałku. Jeśli ktoś chce iść dalej – każdy powinien to zrobić sam, taką drogą, jaka dla niego jest odpowiednia. 

„Pustka-Wschód” została napisana tuż po wydaniu poprzedniej płyty, a w listopadzie zeszłego roku poprosiłam mojego ukraińskiego kolegę, Andrieja Kereza, żeby nagrał recytację wiersza Antonycza. Antonycz pochodził z Nowicy, wsi leżącej w Beskidzie Niskim, a kształcił się we Lwowie i pisał po ukraińsku. Tu przechodzimy do dodatkowej warstwy znaczeniowej „Pustki-Wschód”, która absolutnie nie była planowana. W tym momencie nie ma możliwości, żeby usłyszeć kawałek po ukraińsku i nie pomyśleć o trwającej wojnie. Tym bardziej, że jest to wiersz, który zaczyna się od słów „wieś nocą świeczek nie zapala, boi się księżyc obudzić”, a dalej poeta mówi o opuszczonej ziemi, by skończyć słowami, że „ta pieśń dla serca jest jak kamień, a przecież śpiewać trzeba”. Powiem szczerze, że zawsze poruszał mnie ten wiersz, a teraz, gdy dodatkowo nałożył się na niego dodatkowy, tragiczny kontekst, za każdym razem, gdy słucham recytacji Andrieja, mam łzy w oczach. Wojna wybuchła, gdy ten kawałek był już nagrany. Na początku bałam się, że fakt wykorzystania fragmentu po ukraińsku wypadnie w związku z tym mocno niezręcznie i nawet zastanawiałam się, czy nie wyrzucić tego utworu z płyty. W końcu jednak został, i cieszę się, że podjęłam taką decyzję. Teraz jest wielowymiarowy, a przy okazji, niezamierzenie ale słusznie, dołączył do grupy kawałków, które komentują rzeczywistość, nie pozostawiając wątpliwości, po której stronie stoję. „Nie tylko światło rodzi się na wschodzie – stamtąd idzie ciemność”.


 

MUAM: Bardzo silne emocje towarzyszą wszystkim kompozycjom, ale chyba najbardziej przemawiają do mnie dwa najbardziej metalowe fragmenty - „Nie ma światła w oknach” i następujący po nim „Jad”. Jak czujesz się w tej metalowej odsłonie?

Ols: Elementy metalowe pojawiały się w Olsie już wcześniej – były i fragmenty z mocnymi gitarami elektrycznymi, i ukryte pod warstwami wokali podwójne stopy, a w „Drzewa dawno zmarły” z „Widm” mamy regularny growl w moim wykonaniu. Na „Pustkowiach” metalowe inspiracje, które zawsze były obecne i o których mówię od początku istnienia projektu, w kilku miejscach wychodzą na powierzchnie i stają się bardziej oczywiste. We wszystkich innych kawałkach również istnieją, bo Ols naprawdę jest robiony na metalowych riffach zagranych przy pomocy niemetalowego instrumentarium, w co nikt zdaje się nie wierzyć ;) W utworach, o których mówisz, mocniejsze środki wyrazu wydawały się konieczne ze względu na tematykę. To dwa wybitnie osobiste kawałki, gdzie zupełnie się otwieram. 

„Nie ma światła w oknach” to najmocniejszy i najbardziej potrzebny kawałek na płycie. To utwór o odrzuceniu i stracie, o doświadczeniu, które potwornie przeorało mi psychikę i na jakiś czas kompletnie pozbawiło poczucia własnej wartości. Nagranie tego kawałka miało dla mnie wymiar terapeutyczny. Z opisu doświadczeń, o których tam mówię, trudno byłoby stworzyć melancholijną balladkę, więc wzięłam gitary, bas, zaczęłam się drzeć i walić w bębny. Nic innego nie dało się z tym zrobić. Jeśli kiedykolwiek doznałam katharsis podczas nagrań, to właśnie przy tym utworze. Cudownie było móc to wywrzeszczeć. Mam nadzieję, że osoby, które obecnie są w podobnej sytuacji wezmą z tego coś dla siebie, że pomoże im to skatalizować tkwiącą w nich negatywną energię tak, żeby któregoś dnia mogły wyrzucić ją z siebie tak jak ja w tym kawałku.

„Jad” jest kolejnym wyjątkowo osobistym utworem. W dwóch fragmentach muzycznie i tekstowo nawiązuje do kawałka z pierwszej płyty, do „Wody”, w której pierwszy raz pojawił się u mnie motyw depresji i samobójstwa. „Jad” rozwija te motywy. Mówi o ciemności, która woła. To bardzo prawdziwy utwór. Bo naprawdę woła. Myślę, że jestem już gotowa, by zacząć mówić o swojej historii, o ciężkiej depresji, z której na szczęście udało mi się wyjść. Takie doświadczenie jednak nigdy tak naprawdę cię nie opuszcza. Ta ciemność wciąż woła, czasem ciszej, czasem głośniej, ale słyszę ją zawsze.
W „Jadzie” z typowo metalowych elementów mamy mocno podkreśloną linię basu i growle. Trochę więcej metalowych środków wyrazu jest też w „Ciemniej”, gdzie nie dość, że pojawiają się demoniczne skrzeki, to jeszcze pod spodem cały czas przewija się gitarowe tremolo.


MUAM: Bardzo podoba mi się też obecna w Twojej muzyce rytualność i transowy charakter. Można się w tych dźwiękach zasłuchać całkowicie i odpłynąć, wyciszyć. Niektóre fragmenty tej płyty są niczym medytacja. Masz swoje sprawdzone sposoby na oderwanie się od przytłaczającej codzienności?

Ols: Znów zero zaskoczenia: natura ;) Serio. Nie ma dla mnie nic bardziej wyciszającego niż kontakt z przyrodą. Wtedy zawsze najłatwiej połączyć mi dwie perspektywy – jednocześnie podziwiam to, co widzę wokół siebie, wchodzę w interakcje z naturą oraz myślę „do środka”, pozwalam swojej głowie na swobodną produkcję obrazów i słów, słucham siebie. Wtedy najczęściej pojawiają się jakieś zalążki przyszłych melodii i tekstów. Najbardziej lubię tak odpływać w trakcie wędrówek po lasach i pagórkach, ale da się to zrobić nawet podczas prac ogrodowych ;) Drugą metodą na oderwanie od rzeczywistości jest słuchanie muzyki. Tworzenie muzyki to tylko jakiś drobny fragmencik mojej relacji z muzyką. Cały czas czegoś słucham, coś odkrywam. Mam też stały zestaw płyt, do których ciągle wracam, bo najlepiej współgrają z moją wrażliwością. Są również książki, które pochłaniam w zastraszających ilościach.

Poza tym mam bardzo aktywną wyobraźnię, która zapewnia mi mniejsze lub większe odloty niepowiązane z żadnymi szczególnymi wydarzeniami czy bodźcami. Bardzo często zdarza mi się zamyślić, odpłynąć gdzieś na falach własnych wizji, przegapić przystanek, na którym miałam wysiąść czy potknąć się o własne nogi. Przyznaję, że lubię to w sobie, bo chociaż czasami lekko utrudnia mi to normalne życie ;)

fot. Agnieszka Kowalska (agacyka)

MUAM: Ols to Twój projekt autorski w pełnym tego słowa znaczeniu – bardzo to doceniam, tym bardziej, że sama działam w pojedynkę. Nie tylko zaśpiewałaś i zaaranżowałaś sama partie wokalne, ale też zagrałaś na instrumentach i wyprodukowałaś album. To absolutnie wspaniałe. Jak to jest być samowystarczalną artystką?

Ols: Fantastycznie. Oczywiście wiąże się z tym sporo wyzwań i frustracji, ale według mnie plusów jest więcej niż minusów. Uwielbiam nie być od nikogo zależna, robić wszystko w swoim tempie, tak, jak uważam za słuszne i realizować własną wizję bez konieczności decydowania się na kompromisy.

Nikt mi nie przeszkadza, nikt nie torpeduje moich pomysłów, nie muszę się z niczego tłumaczyć – naprawdę polecam solową działalność każdemu. Masz kontrolę nad wszystkim, co się dzieje, piszesz teksy, jakie chcesz, aranżujesz partie instrumentalne tak, jak ci się podoba, a gdy przyjdzie ci do głowy jakiś absurdalny pomysł, możesz go zrealizować nie pytając nikogo o zdanie. Samodzielne działanie daje absolutną swobodę twórczą. Oczywiście, ograniczają cię twoje umiejętności. U mnie to ograniczenie zdecydowało, że Ols nie jest metalowy, bo gdybym była lepszą gitarzystką i ogarniała perkusję, pewnie poszłabym w tę stronę ;) Z drugiej strony to, że masz jedyny w swoim rodzaju zestaw talentów sprawia, że także to co robisz jest oryginalne i niepowtarzalne ;) W tym momencie absolutnie nie wyobrażam sobie, by Ols mógł kiedykolwiek przerodzić się w zespół. Jest mi dobrze tak, jak jest, z możliwością nieskrępowanej artystycznej ekspresji.



MUAM: Jakie instrumenty można usłyszeć na nowej płycie? Czy nabyłaś lub stworzyłaś nowe specjalnie na jej potrzeby?

Ols: Akurat tym razem nie było niczego nowego. Chyba ;) Muszę się chwilę zastanowić, by przypomnieć sobie, co tam w ogóle gra ;) Jak zawsze mamy flet poprzeczny, sopiłkę, fujary alikwotowe, didgeridoo, do tego gitary akustyczne i elektryczne, bas i dronowe pady ukręcone z brzmień starego keyboardu, pianino, kilka rodzajów szamańskich bębnów ramowych, jakieś djembe, tegelharpę... Na pewno już o czymś zapomniałam ;) Do zestawu „dużych” instrumentów zawsze dodaję mnóstwo perkusyjnego drobiazgu, tamburyny, marakasy, grzechotki, trójkąty, drumle, dzwonki zrobione z rurek z Castoramy, łyżki, garnki, szczotki, patyki... Cokolwiek trafi w moje ręce, prawdopodobnie skończy w Olsie ;)

fot. Agnieszka Kowalska (agacyka)



MUAM: Wróćmy jeszcze do wokalu - konkretnie chodzi o growl. Zawsze mnie nurtowało, jak pogodzić czysty wokal z tą typowo metalową ekspresją. Zawsze podziwiam artystów, którzy to potrafią i którzy płynnie przechodzą między wokalami. Uczyłaś się niedawno tego rodzaju ekspresji?


Ols: Growle z „Nie ma światła w oknach” to fragment nagrany za jednym podejściem, bez poprawek. Było to dość śmieszne doświadczenie, bo dawno już nie próbowałam się wydzierać, więc zanim w ogóle spróbowałam to zrobić w studiu, usprawiedliwiałam się realizatorowi, że to może potrwać, bo nie jestem pewna, czy w ogóle umiem to dobrze zrobić, po czym otworzyłam usta i od razu nagrałam to, co słychać na płycie. Przyszło mi to tak cudownie naturalnie, że aż mnie to zaskoczyło. Widocznie z growlem jest jak z jazdą na rowerze i nawet, jeśli nie próbujesz tego robić przez lata, to umiejętność nie zanika ;) Nigdy specjalnie nie uczyłam się growlować, ale tak, jak normalni ludzie nucą sobie ulubione piosenki, tak jak, młodym metalęciem będąc, darłam ryj do wtóru wykonawców, których słuchałam (za co przepraszam moją biedną matkę i sąsiadów). W mojej edukacji growlowej spory udział miał Mikael Åkerfeldt. Do dziś uważam, że jego growl brzmi wyjątkowo pięknie. A jak to się cudownie łączy z uwielbianą przeze mnie Katatonią na Brave Murder Day! To jest płyta, na której uczyłam się drzeć. Rozgrzewkę przed nagraniami Olsa robiłam, wrzeszcząc „I cannot breathe/I am losing life/The moon paints the skyline blue/Aaaa!/she died so beautiful!”:D Poszło mi tak dobrze, że jeśli będę nagrywać jakieś kolejne growle, zawsze już będę zaczynać od szybkiego przegrowlowania „12” ;)
 


MUAM: W utworze „Jad” słychać męski głos tajemniczego gościa. Do kogo należy?

Ols: To wokalista zespołu Jarun, Mateusz Kujawa, który prywatnie jest moim bliskim przyjacielem. Kocham go jako człowieka i podziwiam jako artystę. Mateusz to zdecydowanie jeden z najlepszych i najciekawszych wokalistów na polskiej scenie metalowej. Nie tylko ma dobry czysty wokal, ale potrafi też ryknąć, zaskoczyć cię śpiewem gardłowym z alikwotami oraz milionem ekstremalnych technik wokalnych, których nazw nawet nie znam ;) Wszystko to robi doskonale. Od jakiegoś czasu chciałam go zaprosić do gościnnego występu w Olsie i teraz wreszcie udało mi się zrobić utwór, w którym mógł się pokazać. Napisałam ten kawałek specjalnie dla Mateusza, ale jego wokalna interpretacja tego materiału zaskoczyła nawet mnie. Uwielbiam i delikatny czysty wokal w zwrotkach i mocarne refreny z krzykami, growlami i „mongołami” w tle. Czego tam nie ma!.. Ale pięknie się to wszystko zgrało. Wyraźnie słychać, że Mateusz poczuł ten kawałek. Rozmawialiśmy o tym i wiem, że odebrał „Jad” przez pryzmat własnych przeżyć i nagrywając te wokale dał z siebie naprawdę dużo pod względem emocji. W tym kawałku jest nasza prawda – i moja, i jego. Każda inna, podyktowana przez subiektywne doświadczenia, ale obie niosące potężny ładunek emocjonalny. Za każdym razem, gdy słyszę ten utwór, czuję jego niezaprzeczalną autentyczność. Oboje zgadzamy się, że to jest właśnie to, o co tak naprawdę w muzyce chodzi, więc myślę, że możemy być zadowoleni z tego, co razem zrobiliśmy. Ja na pewno jestem niesamowicie dumna, że mam Mateusza na swojej płycie. Samo nagrywanie też przebiegło perfekcyjnie. Trochę obawiałam się własnej reakcji na czyjąś swobodną interpretację moich pomysłów. Bałam się, że coś nie zagra z moją wizją, a wtedy mogłabym przedzierzgnąć się w małego tyrana. Tymczasem siedząc w reżyserce wydawałam z siebie tylko ochy i achy, reagując entuzjazmem na wszystkie pomysły Mateusza. Nawet lekko zmieniłam pierwotną koncepcję, żeby bardziej wyeksponować to, co zaproponował Mateusz .To mówi bardzo wiele o tym, jak bardzo go cenię, bo swoich muzycznych wizji bronię jak niepodległości ;) Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zrobimy coś razem.


fot. Agnieszka Kowalska (agacyka)


MUAM: Niedawno Twoja muzyka zabrzmiała w audycji W Pół Rocku Przemysława Bartkowskiego, który zaprezentował Ols w towarzystwie Lili Refrain. Zauważyłam, że ta włoska artystka jest Tobie bardzo bliska. Mnie również, bardzo ją cenię. Łączy Was z pewnością to, że zajmujecie się muzycznym całokształtem samodzielnie. Czy jest coś jeszcze? Chciałabyś np. zagrać wspólną trasę z Lili?

Ols: Pewnie masz na myśli mój entuzjastyczny komentarz pod linkiem do audycji, w którym napisałam, że lubię widzieć Ols razem z Lili ;) Lubię, tym bardziej, że bardzo często moja muzyka pojawia się w różnych miejscach w otoczeniu wykonawców, których albo w ogóle nie znam, albo wręcz nie lubię, więc tym bardziej cieszy mnie, gdy łączy się Ols z artystami, których cenię. Lili zdecydowanie należy do wykonawców, przy których chciałabym się widzieć. Nie jest mi aż tak bliska, jak można by sądzić na podstawie tego krótkiego komentarza, ale lubię jej słuchać. Ostatnio w ogóle słucham więcej kobiet. Uświadomiłam sobie, że przez lata bardzo je zaniedbywałam i na moich playlistach królowali wyłącznie mężczyźni, więc postanowiłam to trochę odczarować. Lili jest jedną z twórczyń, które mi w tym odczarowywaniu pomagają. Podoba mi się taka rytualna muzyka, która jednocześnie nie powiela schematów gatunku i jest jedyna w swoim rodzaju. Gdybym grała koncerty, na pewno nie miałabym nic przeciwko zagraniu czegoś razem z Lili.



MUAM: „Widma” ukazały się w pandemicznym czasie i niespecjalnie była szansa, by np. zaprezentować ten album na żywo. Czy planujesz koncerty z nowym materiałem?

Ols: Pandemia nieszczególnie wpłynęła na moją muzyczną działalność, bo i tak nie gram koncertów. W dającej się przewidzieć przyszłości nie planuję występów na żywo. Działam sama, nie mam zespołu i, szczerze, wcale nie mam ochoty go rekrutować. Wybieram komfort pracy w studiu, gdzie nie muszę się z nikim spotykać, walczyć ze swoją nieśmiałością i nadmiernie się stresować. Nieszczególnie nadaję się do wystąpień publicznych. Miałam chwilę, gdy poważnie to rozważałam, bo dostałam bardzo fajną propozycję festiwalową. Skończyło się to tak, że nie spałam całą noc, rozmyślając, skąd wziąć ludzi, jak przearanżować kawałki, gdzie i kiedy robić próby, skąd wziąć sprzęt, jak to w ogóle zorganizować i kalkulując w myślach wszystkie konieczne wydatki – zarówno te pieniężne jak i emocjonalne. Kolejnego ranka byłam tak psychicznie wykończona samym m y ś l e n i e m o podobnym przedsięwzięciu, że zadałam sobie pytanie, czy aby na pewno jest mi to potrzebne. Pewnie koncerty pozwoliłyby na dotarcie do szerszego grona odbiorców, ale bilans zysków i strat jest dla mnie jasny. Za dużo by mnie to kosztowało. Może kiedyś spotkam grupę muzyków, z którymi się zaprzyjaźnię i którzy uczynią perspektywę grania na żywo realną i mniej przerażającą. Póki co będę sobie produkować nagrania w bezpiecznych zaciszach domu i studia.

Mam nadzieję, że mimo braku koncertów komuś czasem uda się trafić na moją muzykę.

 

"PUSTKOWIA" ukazały się 20 października 2022 r nakładem Pagan Records. 


 Płytę w wersji fizycznej można nabyć tu: https://paganrecords.bandcamp.com/album/pustkowia