poniedziałek, 31 października 2022

Porcupine Tree - Closure/Continuation Tour, Katowice, Spodek, 30.10.2022 [GALERIA ZDJĘĆ]

Porcupine Tree są w pierwszej od dwunastu lat trasie koncertowej. Promują nowy album, wspominają dawne czasy, grając ukochane utwory sprzed lat, cieszą się wspólnym czasem na scenie. Po występach w Berlinie, Wiedniu, Mediolanie, Sztokholmie i Kopenhadze zawitali do Katowic i zagrali w legendarnym Spodku, przynosząc miłośnikom gitarowego wyrafinowania ogrom radości. Co ciekawe, dwuipółgodzinny koncert upłynął tak szybko i niepostrzeżenie, że do chwili obecnej trudno mi uporządkować myśli. Jak to możliwe?

 

 

 

Ci, którzy czytali ubiegłotygodniowe wspomnienia z berlińskiej Max-Schmeling Halle już wiedzą, że pierwszy europejski koncert trasy pozostawił w mojej duszy pewien niedosyt. Czy coś się zmieniło w Katowicach? Okazało się, że to jak najbardziej możliwe. Nie jestem pewna, czy wpłynęło na to samo miejsce odbioru, sala, atmosfera czy może kwestia oswojenia się z nowym składem zespołu, ale wrażenie, z którym opuszczałam katowicki Spodek było bardzo pozytywne.

Tak się złożyło, że koncert Porcupine Tree był moją pierwszą wizytą w tym legendarnym miejscu. Gigantyczna z pozoru hala okazała się nie tak przytłaczająca i potężna, jak sobie wyobrażałam - przeciwnie, była całkiem przytulna i jak na taki obiekt całkiem dobrze nagłośniona. W sieci pojawiło się sporo nieprzychylnych opinii na temat dźwięku, niektóre wręcz pełne były oburzenia i frustracji. Czy było za głośno? Prawdopodobnie jak zawsze w przypadku tak dużych obiektów punkt w tym przypadku słyszenia zależał od punktu siedzenia/stania - mogło być nierówno, gdzieniegdzie mocniej, mniej selektywnie, choć dźwięk nie odbijał się od ścian tak mocno, jak mogła sugerować to betonowa konstrukcja. Miałam to szczęście, że w miejscu, z którego słuchałam koncertu było bardzo dobrze - faktycznie głośno, ale za to potężnie, dynamicznie i selektywnie, jak przystało na rockowo-metalowy występ z prawdziwego zdarzenia. W takich sytuacjach przydają się specjalne zatyczki, które powinny stać się niezbędnikiem uczestnika wydarzeń klubowych i halowych. I nie chodzi tu absolutnie o ściszanie czegokolwiek, a przede wszystkim ochronę słuchu i poprawę komfortu odbioru koncertu praktycznie w każdej sytuacji. 

Nie można było się za to przyczepić absolutnie do niczego pod kątem wizualnym. Urzekająco piękne światła otulały scenę, a do każdej kompozycji dobrane zostały świetnie podkreślające klimat wizualizacje. Dobrze oglądało się na scenie też sam zespół - tu nie były potrzebne fajerwerki, buchające ognie i zachęcanie do wspólnej zabawy - muzycy zachwycali kunsztem i kompozycyjnymi smaczkami oraz zgraniem. Jak odebrała tę formę ekspresji publiczność?

Steven Wilson uznawany jest w Polsce za geniusza, wizjonera, muzyka wybitnego, który onieśmiela talentem, poraża błyskotliwością, ale potrafi też rzucić bezkompromisowym, sarkastycznym komentarzem. Dał temu wyraźny dowód w Katowicach. Zapatrzona w artystę publiczność nie wychwyciła sarkastycznego tonu w wypowiedzi o kondycji muzyki przed "The Sound Of Muzak", co Bosonogi zrzucił na barierę językową. Nieco zaskoczony brakiem salw śmiechu muzyk dał się nieco wytrącić z równowagi i pomylił się w pierwszej zwrotce utworu, za co ogromnie przepraszał, tym samym udowadniając, że jest jedynie człowiekiem, a co więcej, że gra w stu procentach na żywo. Choć dziękował za nieustające wsparcie fanom po polsku, co ciekawe mówił nieco mniej niż choćby w Berlinie, ograniczając się w sumie do dwóch zaczepnych żartów. Ten finałowy, przed zagranym na bis nieśmiertelnym "Trains" zadziałał lepiej - publika nie dała się nabrać na to, że zespół planuje wykonać zlepek sztampowych rockowych hitów sprzed kilkudziesięciu lat.

Czy zespół był zadowolony z przyjęcia przez polskich fanów? Raczej, tak, choć padł zarzut o to, że jest to najciszej reagująca publiczność z dotychczasowych, z którymi zespół miał do czynienia w Europie. Entuzjazm wzrósł znacząco podczas drugiej, bardzo metalowej części koncertu, choć nie skończyło się to młynem pod sceną na "Anesthetize", jak miało to miejsce w Berlinie. Przy scenie nie znajdowali się też raczej zagorzali fani metalu, a jeśli nawet to nie mieli koszulek zespołów grających tę najcięższą z odmian gitarowej muzyki, które Steven z powodzeniem mógłby wychwytywać i skomentować na swój sposób. Chyba, że artysta nie miał tego dnia nastroju na tego typu humor. W trasie w końcu bywa bardzo różnie. 
 
W przeciwieństwie do niemieckiej publiczności, polscy fani niestety okazali zespołowi nieco mniej szacunku, nie stosując się w pełni do prośby o nienagrywanie i nierejestrowanie na zdjęciach występu telefonami komórkowymi. Choć ochrona dość żywiołowo reagowała na próby takich aktywności na płycie, na trybunach rejestrowanie całych utworów było nagminne. Polska publiczność ma jeszcze jedną niefajną przypadłość - lubi głośno rozmawiać i np podjadać w trakcie występu, czego niestety doświadczyłam po sąsiedzku. Nie przeszkodziło mi to na szczęście w dobrym odbiorze koncertu.

Setlista w porównaniu z berlińską zmieniła się w zasadzie kosmetycznie - doskonały "Even Less" zabrzmiał niestety w skróconej formie, a "Sentimental" zastąpił "I Drive The Hearse" z "The Incident".  Ruszyły mocniej niż wcześniej za to nowe kompozycje, w tym przepiękny "On A New Day" i miażdżący "Herd Culling". Nowa płyta (jej podstawowa wersja) zabrzmiała w całości. Jednak najjaśniejszymi momentami wieczoru pozostały niezmiennie wciąż bardzo aktualne fragmenty "Fear Of A Blank Planet" oraz zagrane na bis przeszywający do szpiku kości "Collapse The Light Into Earth", przewrotny "Halo" i najbardziej popowo-przebojowy, idealny do rytmicznego klaskania "Trains". Czy czegoś zabrakło? Pewnie kolejnej godziny i jeszcze kilku ukochanych utworów sprzed lat, ale niemal trzy godziny występu z dwudziestominutową przerwą to i tak ogrom pracy, energii i zaangażowania dla muzyków, za które należą się wyrazy ogromnej wdzięczności i najwyższego uznania. Być w takiej formie po tylu latach pracy na scenie to marzenie niejednego artysty.

A jak było tym razem z fotografią? Z nieukrywaną radością zapraszam do obejrzenia jak najbardziej profesjonalnej galerii, jednocześnie dziękując Rock Serwis Agency za zaufanie i szansę. Zdjęcia zostały wykonane podczas dwóch pierwszych utworów. Wybrane fotografie znajdziecie również na stronie www.rockserwis.fm w zakładce Galerie. 

 

























































































































 
Zdjęcia podpisane imieniem i nazwiskiem oraz nazwą strony, zamieszczone na tej stronie należą do autora i nie mogą być kopiowane w celach prywatnych ani komercyjnych. Nie wyrażam zgody na pobieranie pojedynczych zdjęć i publikację na portalach społecznościowych bez wcześniejszego ustalenia. Rozpowszechnianie zdjęć jest możliwe wyłącznie poprzez linki do tej strony.