środa, 3 listopada 2021

Emma Ruth Rundle - Engine Of Hell (5.11.2021)

Królowa mroku i melancholii - Emma Ruth Rundle powraca - tak mogłyby brzmieć nagłówki ważnych i wpływowych magazynów, gdyby dotyczyły one celebrytki. Będą w tym tonie pewnie o "Engine Of Hell" pisać niezależne portale i pisma muzyczne, bo artystka o bezpodstawny rozgłos nie zabiega, przy każdym swoim wydawnictwie broniąc się jakością i szczerością, docierając do osób, które rozumieją, o co chodzi. W ośmiu nowych utworach udowadnia, że jest w świetnej formie, jednocześnie dając sygnał, że chce, by dano jej spokój. Po pełnym mrocznej energii, doomowej aury i metalowego zacięcia, doskonałym "May Our Chambers Be Full" z Thou nadszedł czas na bardziej refleksyjną i osobistą muzyczną wypowiedź Emmy, utrzymaną w klimacie "On Dark Horses" z 2018 i "Marked For Death" z 2016 roku.

 

"Engine Of Hell" to album kierujący się bardziej ku akustyczno-folkowym brzmieniom, lżejszy niż poprzednik, lecz tylko pozornie, bo ładunek mroku jest tu równie wyrazisty, a może nawet jeszcze bardziej czytelny, ponieważ w delikatnych, oszczędnych muzycznie kompozycjach ujawnia się niezwykła wrażliwość artystki, która czaruje swoim głosem i dzieli się częścią siebie.

To bardzo jesienna płyta - od pierwszego taktu do ostatniej minuty uderza potężną dawką melancholii, mroku i niepokoju. Budzi emocje - skłania do refleksji, wzrusza, przykuwa uwagę. To kwintesencja minimalizmu - za pomocą gitary, fortepianu i przede wszystkim wchodzącego w głowę głosu Emma kreuje wciągającą opowieść, w której liczą się przede wszystkim pełne emocji, bardzo osobiste teksty.

To muzyka, która sprosta oczekiwaniom miłośników mrocznych kobiecych wokali - fani dotychczasowych dokonań Emmy oraz twórczości Chelsea Wolfe, Marissy Nadler czy A.A.Williams będą usatysfakcjonowani. Rozsmakowywać się w tym materiale będą także osoby ceniące Radiohead i wrażliwi na piękno słuchacze, którym bliżej muzycznie do mroku niż romantycznych uniesień i którzy stawiają na pierwszym miejscu szczerość przekazu i cenią to, co ludzkie ponad technicznym perfekcjonizmem.

"Nie wiem, co chciałabym ujawniać na temat tego wydawnictwa. (...) Myślę, że chciałabym teraz, by dano mi spokój. To nie jest dobry czas, by zwracać na siebie uwagę" - tak artystka odnosi się do swojego dzieła, które pozostawia słuchacza z chęcią zadania kilku pytań. Jest w tych dźwiękach tajemnica i pewien rodzaj niepokoju, który wybrzmiewa z pełną mocą i wpływa bardzo silnie na emocje odbiorcy. Choć w tekstach są autentyczne, szczere i bezpośrednie wypowiedzi Emmy i jej osobiste wspomnienia, jest w nich jednocześnie uniwersalny wydźwięk, z którym na poziomie metaforycznym może utożsamiać się każda wrażliwa jednostka.

Artystka sięga na tej płycie po instrument, z którego nie korzystała wiele lat - po fortepian, budując intymny klimat i bezpośrednią relację z osobą, która słucha tej płyty. To album introwertyczny, wycofany, nie narzucający się, a jednocześnie zapadający w pamięć. Ta piękna płyta pozostawia trwały ślad w duszy, gdy tylko pozwoli się tej muzyce wniknąć głębiej, zupełnie jak poezja, której nie starasz się zrozumieć dosłownie, lecz odczuwasz, doświadczasz.  

Słuchanie "Engine Of Hell" przypomina też szczerą rozmowę z przyjacielem, który w domowym zaciszu zwierza się z tego, co leży mu na sercu, zwraca się do nas, by go wysłuchać, wesprzeć, a przede wszystkim nie oceniać, zaakceptować i współodczuwać. Choć w dużych dawkach może być przytłaczająca, warto po nią sięgać zawsze gdy robi się samotnie, smutno i źle, by wiedzieć, że ktoś nas rozumie.

"Engine Of Hell" to także forma zamknięcia pewnego etapu - Rundle przyznaje, że pora coś zmienić, że podczas nagrywania tej płyty coś uległo zmianie. Ten album stał się sposobem na oczyszczenie ze spraw, które wymagały rozwiązania/zamknięcia. W ten sposób też artystka podsumowuje dziesięć lat nagrywania albumów. Co będzie dalej? Prawdopodobnie dowiemy się już wkrótce...

94% 

Posłuchaj płyty: Emma Ruth Rundle - Engine Of Hell