czwartek, 26 sierpnia 2021

Nowe Idzie Od Morza Do Wrzeszcza 2021 - cz.2 - Paweł Szamburski gra "Uroborosa" (25.08.2021) [GALERIA ZDJĘĆ]

Jak uniknąć syndromu drugiej płyty i nagrać album, który sprosta oczekiwaniom nie tylko fanów, ale przede wszystkim samego artysty? Nie jest to zdecydowanie zadanie łatwe, a wręcz przeciwnie, wymaga ono wyjątkowych zdolności. Przed takim wyzwaniem stanął Paweł Szamburski, który w przerwie od Bastardy postanowił wydać drugi solowy album. Uczestnicy drugiego z koncertów cyklu Nowe Idzie Od Morza Do Wrzeszcza nie tylko mieli niepowtarzalną okazję posłuchać "Uroborosa" na żywo tuż po premierze materiału, lecz także wysłuchać pasjonującej, szczegółowej opowieści o tym jak powstał, co go zainspirowało, by móc jeszcze lepiej go zrozumieć.




Każdy, kto zagląda na tę stronę regularnie pewnie znalazł już recenzję tego wydawnictwa. Dlatego nie będę wchodzić już w szczegóły zawartości płyty, a zaproszę do lektury powyżej załączonego tekstu. Zdecydowanie warto natomiast opowiedzieć o tym, jak na odbiór materiału wpłynęły koncertowe warunku.

Występ odbył się w niezwykłym miejscu - w auli szkolnej w Conradinum - najstarszej gdańskiej szkole średniej, skupiającej Szkoły Okrętowe i Ogólnokształcące - liceum, technikum i szkołę branżową pierwszego stopnia, a uczestnicy wydarzenia tradycyjnie już zostali zaprowadzeni do koncertowej przestrzeni przez wolontariuszy. Tym razem spacer wyruszył z położonego nieopodal szkoły urokliwego Parku Uphagena.

Już sama koncertowa przestrzeń wprowadziła nieprawdopodobną atmosferę. Publiczność wysłuchała występu w auli szkolnej, siedząc na krzesełkach w absolutnej ciszy i chłonąc płynące ze sceny dźwięki, które hipnotyzowały i urzekały od pierwszej do ostatniej minuty. Był to koncert absolutnie niezwykły, pełen emocji i niepowtarzalnych doznań. Odbył się w prawie całkowitej ciemności, a scenę  oświetlało jedno punktowe światło z tyłu sali, skierowane wprost na artystę, rzucające cień na spowijającą tył kotarę, co dodało mu dodatkowego klimatu. 

Szamburski to artysta niezwykły - nie tylko wybitny muzyk, lecz także etnograf z misją szerzenia wiedzy historycznej, pamięci o zapomnianych tradycjach i charyzmą, która sprawia, że z zapartym tchem słucha się, co ma do przekazania w słowach i brzmieniu instrumentów. Z tych powodów idealnie wpasował się w konwencję cyklu, który ma na celu nie tylko propagowanie nietuzinkowej muzyki, lecz także opowiadanie o historii Wrzeszcza i ukazywanie ważnych miejsc w tej skrywającej liczne tajemnice dzielnicy Gdańska. Tym razem Paweł w swoim stylu  - barwnie i trochę z przymrużeniem oka opowiedział o historii "Uroborosa". By nie zaburzyć odbioru muzyki wygłosił mini-wykład przed początkiem prezentacji kolejnych trzech albumowych fragmentów.

"Uroboros" narodził się w bezsenną noc, gdy księżyc był w pełni, a klarnecista zmagał się z koronawirusem. Wtedy przyszedł mu do głowy pomysł na album o cykliczności życia i śmierci. Po długich rozważaniach postanowił wziąć na warsztat także te etapy ludzkiego życia, które na przestrzeni lat były konsekwentnie pomijane, jak narodziny, dzieciństwo, ciąża, poród. Bezpośrednią inspiracją dla ostatniego z wymienionych stał się poród, w którym uczestniczył, wspierając partnerkę, co miało na niego niebagatelny wpływ. Postanowił wyrazić go dźwiękami, skupiając się zarówno na fizjologii i częstotliwości skurczy jak i emocjach, które im towarzyszą. Jak wspominał, partnerka była w całkowitym transie i nie było z nią kontaktu. Tak mniej więcej brzmiały "Narodziny".

"Życie" zwane też "Weselem" stało się nie tyle muzycznym opisem radości i witalności, lecz bardzie pasma ciągłych zmagań z różnymi przeciwnościami losu, wewnętrznym rozdarciem i walką z samym sobą. Wyraził to poprzez narzucenie sobie samemu technicznych wyzwań, którym jak podkreślał trudno mu było sprostać i nie był zadowolony z efektów. Album kończy zaś "Śmierć", która niezmiennie inspiruje i muzycznie pociąga artystę. Tym razem posłużyła do zamknięcia cyklu opisanego na tej bardzo symbolicznej płycie. 

A jak to wszystko brzmiało? Nieprawdopodobnie. Połączenie efektów, brzmień klarnetu i jego basowej odmiany z samplami nagrań ludowych, które zostały zręcznie wplecione na finał każdego z trzech utworów robiło ogromne wrażenie. Niebagatelny wpływ na brzmienie miał też zegarek mamy artysty, stojący w rodzinnym domu od ponad 50 lat, który stał się idealnym metronomem. Szamburski grał jak w transie, wydobywając z instrumentów dźwięki mroczne, przeszywające, hipnotyzujące. Nie tylko grał w klasyczny sposób, lecz także wdmuchiwał i wydmuchiwał powietrze, wprawiając struny w drgania i podkreślał rytm tupiąc, wstając, siadając... 

Było to pasjonujące widowisko i słuchowisko jednego aktora, który potrafił zaangażować widza w sposób całkowity, sprawiając, że zapominał o wszystkim innym i śledził każdy ruch, każdy dźwięk i każdy oddech z zapartym tchem. Publiczność nagrodziła artystę gromkimi owacjami, domagając się bisu, którego jednak być nie mogło ze względu na koncepcyjność i cykliczny charakter prezentowanej płyty. Były za to gorące i szczere podziękowania, ukłony i wyrazy wzajemnego uwielbienia.

Jeśli lubicie muzyczne eksperymenty i wydarzenia, które pozostawiają w duszy odbiorcy trwały ślad, wybierzcie się na któryś z solowych występów Pawła. Szczerze i z serca mogę zapewnić, że tak intensywne emocjonalnie koncerty nie zdarzają się często. Ten wrzeszczański pozostanie w mojej pamięci na długo.

Zapraszam do obejrzenia galerii: