czwartek, 24 października 2019

Leprous - Pitfalls (25.10.2019)


Leprous - Pitfalls

"To już nie ten sam Leprous", "zespół się skończył", "Leprous gra teraz pop, zdradzili metal" - z pewnością po usłyszeniu "Pitfalls" w sieci pojawią się mniej więcej takie komentarze. Jest to dość typowe zjawisko przy zmianie kierunku artystycznego zespołu, który kojarzony był z danym gatunkiem muzycznym. Norwegowie na swojej szóstej płycie postanowili nie zważać na niczyje opinie i nagrać ją kompletnie po swojemu, bez kompromisów, idąc na całość. 


Zacznijmy od tego, że nowy album Leprous nie jest ani popowy, ani rockowy, ani metalowy. To jedyna w swoim rodzaju stylistyczna fuzja, wymykająca się jakiemukolwiek przyporządkowaniu. Właściwie można powiedzieć, że zespół ostatecznie wypracował swój własny, niepodrabialny styl, pozostawiając konkurencję daleko z tyłu. "Pitfalls" to płyta progresywna, w poprawnym rozumieniu znaczenia tego słowa - otwierająca nowy rozdział w zespołowej historii i taka, której nawet najwierniejsi fani się nie spodziewali. 

To wydawnictwo bardzo szczere, emocjonalne i osobiste. Teksty oparte są na autentycznych przeżyciach i przemyśleniach wokalisty Einara Solberga, który opowiedział w nich proces swoich zmagań z różnymi stanami lękowymi i doskwierającą mu depresją. Zdecydowanie wymagało to niezwykłej odwagi i otwartości. Dzięki temu album dodatkowo zyskuje. Jak podkreśla sam muzyk, warstwa liryczna nie jest metaforyczna, lecz bardzo bezpośrednia. 

Muzycznie dzieje się bardzo dużo. Uwagę zwraca doskonała produkcja płyty, bardzo przestrzenne brzmienie, mogące z powodzeniem stać się ścieżką dźwiękową do filmu - nie banalnej, tkliwej telenoweli, lecz życiowego dramatu obyczajowego. Są tu fragmenty podniosłe, gdzie wykorzystane są orkiestracje, są momenty bezkompromisowo pulsujące taneczną elektroniką, przepiękne melodie, chwytliwe riffy i metalowa energia, a wszystko to łączy się w niezwykłą całość, której trzeba posłuchać kilka razy, by docenić kunszt artystyczny twórców. 

Einar Solberg czaruje swoim głosem, wnosząc się na wyżyny wokalnych możliwości i doskonale wyrażając emocje, z przewagą niepokoju, lęku, smutku. Nagraniom towarzyszy nieco mroczna i tajemnicza atmosfera, która udziela się słuchaczowi, nie pozwalając mu zapomnieć o tym, czego właśnie doświadczył. To jedna z tych płyt, które trafiają w serca wrażliwych odbiorców. 

Wokalista i lider Leprous podzielił ją na dwie części - pierwszą - bardziej popową i drugą - zdecydowanie bardziej eksperymentalną. Rozpoczyna ją singlowy "Below", rozwijający się powoli i bliski poprzednim dokonaniom zespołu - melancholijny, eksplodujący po kilku minutach gitarowo-wokalną energią, z wykorzystaniem sekcji smyczkowej. Po nim następuje "I Lose Hope" - utwór intrygujący atmosferą, a jednocześnie bardzo chwytliwy, dzięki pulsującemu rytmowi i zgrabnym riffom. 

Kołyszącą delikatnością urzeka trzeci "Observe The Train", "By My Throne" natomiast atakuje dynamicznym riffem, narastającym mrokiem i wpadającymi w ucho chórkami. Kulminację chwytliwości serwuje słuchaczom zespół w "Alleviate" ze świetną partią perkusji, wokalno-gitarowym dialogiem i rewelacyjnie brzmiącym śpiewem na głosy. 

"At The Bottom" rozpoczyna się tajemniczym kołysaniem, by w refrenie uderzyć z impetem. Ponad siedmiominutowy utwór zachwyca przede wszystkim prowadzeniem melodii przez wokal oraz partiami wiolonczeli i skrzypiec, na których grają odpowiednio Raphael Weinroth-Browne oraz Chris Baum. Pod koniec napięcie narasta dzięki perkusyjnej galopadzie. 

"Distant Bells" zbudowany jest podobnie do swojego poprzednika, stopniowo rozwijając się. Początkowy wokalno-fortepianowy dialog nabiera intensywności dzięki wsparciu brzmieniowemu wiolonczeli i szaleństwom gitarowym, a całość wieńczy emocjonalny wybuch. 

"Foreigner" to nawiązanie do dawnych dokonań zespołu, utwór zdecydowanie najmroczniejszy na albumie, porywający mocą perkusji i zaczepnością riffów. To coś dla fanów melodyjnego metalu. Taki jest też początek finałowego "The Sky Is Red", jedenastominutowego, najbardziej progresywnego w dorobku kwintetu. Agresywne riffy, pogłosy, chór, eksperymentalność i doskonały teatralny wokal - jest tu wszystko, za co jedni pokochają, a inni znienawidzą zespół. Ten utwór to kwintesencja epickości. Na specjalnej edycji albumu fani znajdą jeszcze 2 już wcześniej znane kompozycje - "Golden Prayers" oraz rewelacyjny cover Massive Attack - "Angel". 

Solberg przyznaje, że emocjonalne rozterki wyzwoliły w nim jeszcze większą kreatywność, za co jest wdzięczny losowi. Swoją opowieść o odczuciach dotyczących nowej płyty kontynuuje następująco: "Mogę szczerze przyznać, że "Pitfalls" to płyta, jaką chcieliśmy nagrać i jestem z niej dumny. Mam nadzieję, że spodoba się słuchaczom. Jednak tym, co jest dla mnie ważniejsze to fakt, że album osobiście mi się podoba." To pragnienie każdego artysty, by po długim procesie nagrań w studiu czuć się spełnionym. Lider Leprous spędził w nim aż 75 dni, by mieć pewność, że każdy detal jest dopięty na ostatni guzik. 

"Pitfalls" podzieli fanów, to prawie pewne. Spodoba się wielbicielom melodii i osobom, które nie zważają na muzyczne gatunki, są otwarte na nowe brzmienia i jedynym słusznym kryterium w odbiorze muzyki są dla nich emocje. Mogą na nią kręcić nosem natomiast słuchacze, którzy nie przepadają za patosem, nadmierną szczerością w tekstach, a także fani metalowych galopad. A Ty po której stronie jesteś?

9/10

Poczytaj o poprzedniej płycie zespołu: Leprous - Malina