czwartek, 18 kwietnia 2019

Mono, Arabrot, Jo Quail – Gdańsk, B90, 16.04.2019


"Dziękujemy Wam za dwadzieścia lat wsparcia, kochamy Was" - tymi słowami schodząc ze sceny, żegnał się z fanami w gdańskim klubie B90 gitarzysta Mono, Takaakira "Taka" Goto, po emocjonalnym występie Japończyków w miniony wtorek. Więcej zdań ze strony muzyków kwartetu nie padło. Były za to porażające ściany dźwięku, niespodzianki w setliście, ogromna dawka melancholii i ciekawe supporty. 

Mono, Arabrot, Jo Quail – Gdańsk, B90, 16.04.2019


Jak zwykle w przypadku stoczniowego klubu wszystko przebiegło sprawnie i zgodnie z planem. Ze względu na środek tygodnia i okres przedświąteczny koncert nie cieszył się zbyt dużym zainteresowaniem słuchaczy. W B90 pojawiło się około 200 osób, co może dla organizatorów nie było zbyt korzystne, lecz przyczyniło się do stworzenia bardzo kameralnej, momentami intymnej atmosfery.  


Szczególnie udzieliła się ona publiczności podczas występu Jo Quail. Londyńska wiolonczelistka pojawiła się na scenie zasnutej delikatnym światłem solo, zabierając słuchaczy w półgodzinną podróż pełną kontrastów. W trzech wykonanych kompozycjach hipnotyzująca melancholia ścierała się z taneczną energią i eksperymentami. Joanna udowodniła, że jest nie tylko utalentowaną instrumentalistką, lecz świetną improwizatorką, a także przesympatyczną osobą. Między utworami szczerze uśmiechała się i podkreślała, że kocha Gdańsk i wraca tu regularnie, by koncertować z orkiestrą symfoniczną. Punktem kulminacyjnym jej występu była rozimprowizowana wersja "Mandrel Cantus" z ostatniego albumu "Exsolve", który podobno zmienia się z koncertu na koncert, w zależności od nastroju artystki. Pozostaje wierzyć jej na słowo. 



Nie do końca jasna okazała się z mojego punktu widzenia koncepcja występu norweskiego Arabrot, który zupełnie nie pasował klimatem do poprzedniego i kolejnego punktu wieczoru. Nie mam tu na myśli jakości samego przekazu scenicznego, gdyż kwartet całkiem sprawnie odnalazł się w estetyce oscylującej na pograniczu amerykańskiego rocka, punku i new wave. Momentami było mrocznie, chwilami nieco pastiszowo, jednak zabrakło w tym głębi i emocji. 



Po kilkunastu minutach przeznaczonych na sprawne przearanżowanie scenicznej przestrzeni, na deskach klubu pojawili się gitarzysta prowadzący Takaakira "Taka" Goto, gitarzysta rytmiczny Hideki "Yoda" Suematsu, grająca także na basie i pianinie, obdarzona delikatnym głosem Tamaki Kunishi oraz nowy perkusista Dahm Majuri Cipolla. Mono wkroczyli na spowitą mgłą i niebieskim światłem scenę przy aplauzie publiczności, po czym rozpoczęli muzyczną wędrówkę obejmującą pokaźne fragmenty najnowszej płyty "Nowhere Now Here", o której wspominałam w styczniu, a także starsze dokonania. 



Był to prawdopodobnie najgłośniejszy post-rockowy koncert, w jakim miałam przyjemność uczestniczyć - klubową przestrzeń co rusz przecinały gitarowo-perkusyjne ściany, które kontrastowały z chwytającymi za serce klawiszowymi pejzażami i delikatną elektroniką. Emocje słyszane na płytach zostały zwielokrotnione - lekkość i melodyjność zderzyła się z mrokiem i chwilami przytłaczającą pustką. Momentem niezapomnianym była zdecydowanie jeszcze bardziej niż na albumie poruszająca aranżacja "Breathe" z ulotnym wokalem Tamaki, a dopełnieniem całego niesamowitego występu wspólne wykonanie przez Mono i Jo Quail kopozycji "Halcyon (Beautiful Days)". Muzyczna poetyka Japończyków tak spodobała się zgromadzonym, że nagradzali zespół gromkimi brawami praktycznie po każdym utworze. Artyści dzięki temu mimo wrodzonej, charakterystycznej dla nacji powściągliwości dali się ponieść scenicznej energii, wyciskając siódme poty ze swoich instrumentów. Ponad półtoragodzinny występ zakończył się wspaniałą wersją "Everlasting Light" wykonaną na bis.



Gdański koncert Mono był moim drugim kontaktem z twórczością kwartetu w wersji live, równie udanym jak pierwsze doznania, gdy Japończycy odwiedzili przystoczniowy klub w listopadzie 2016 roku wraz z francuskim zespołem Alcest. Jest to muzyka, która w warunkach scenicznych sprawdza się świetnie, dotykając najgłębszych zakamarków duszy, niejednokrotnie także wyciskając łzy. Mam nadzieję, że będę miała okazję tego doświadczyć jeszcze nie raz. 

Zapraszam do obejrzenia jeszcze kilku zdjęć od Tomasza, tym razem smartfonowych. Oczywiście publikować można je gdzieś indziej tylko za zgodą autora.