poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Jaga Jazzist - Warszawa, Niebo, 28.04.2019


W wieku zdominowanym przez kulturę Internetu, tysięcy informacji na minutę i wszechobecną modę na publikowanie w sieci wszystkiego, czego dusza zapragnie naprawdę niełatwo o oryginalność. A tym bardziej, jeśli założymy, że ma jej towarzyszyć jakość. Zespołem, który łączy te dwie cechy jest bez wątpienia Jaga Jazzist - norweski kolektyw, od dwudziestu pięciu lat opowiadający swoją własną muzyczną historię, nie dającą się wpisać w gatunkowe ramy. Okazją, aby się o tym przekonać był występ muzyków w stołecznym klubie Niebo - pierwszy w Polsce od niemal ośmiu lat. 


Kilka lat rozłąki z polską publicznością i niespełna cztery od premiery ostatniego studyjnego sprawiły, że tęsknota fanów za dźwiękami ośmioosobowego dziś kolektywu była ogromna. Dało się to odczuć podczas warszawskiego występu - słuchacze, którzy wypełnili kameralną salę po brzegi, już od pierwszych minut koncertu obdarzali Norwegów gorącymi owacjami. Pozytywna energia udzieliła się artystom, którzy uśmiechali się do siebie i publiczności prześcigając się w pomysłach na improwizacje oraz muzyczne dialogi. 

Radości wspólnego grania nie było końca i nie przeszkodziła w tym nawet zdecydowanie zbyt mała powierzchnia sceny, na której umieszczenie kilku zestawów klawiszy, perkusji, gitar i instrumentów dętych tak, by każdy z muzyków miał swobodę poruszania się graniczyło z cudem. Na szczęście jednak akustyka w pomieszczeniu pozostawała bez zarzutu, dzięki czemu można było czerpać pełnię przyjemności ze spotkania z zespołem. 

Koncert stał się także okazją do wspomnień. Siedzący w dość nietypowym dla perkusisty miejscu, w lewym przednim rogu sceny jeden z założycieli Jaga Jazzist, Martin Horntveth pomiędzy utworami oprócz szczerych podziękowań za przybycie i przedstawiania poszczególnych członków kolektywu snuł refleksje na temat zespołowych początków, wspominając pierwszą próbę w czteroosobowym składzie z bratem Larsem, siostrą Line oraz przyjacielem Andreasem Mjøsem. Muzyk miał wtedy zaledwie czternaście lat. 

Podczas warszawskiego występu artyści zaprezentowali przekrojowy materiał z trzech ostatnich wydawnictw, które ukazały się nakładem prestiżowej niezależnej wytwórni Ninja Tune oraz kompozycję "Suomi Finland" z ponad piętnastoletniego już albumu "The Stix", jednocześnie przyznając, że długie milczenie spowodowane jest intensywnymi pracami nad nowym studyjnym dziełem oraz codziennością. 

Zagrali fantastyczny koncert, wymykający się gatunkowym szufladkom, będący kwintesencją muzycznej otwartości i nieograniczonej kreatywności. Kosmiczne, psychodeliczne partie gitar, szalone klawiszowe improwizacje, wyraziste brzmienie perkusji, basowy puls, głębokie, chwilami mroczne brzmienie tuby, porywające partie saksofonu, klarnetu, puzonu i trąbki, zabarwione lekkością dźwięków wibrafonu połączyły się w ekscytującą, spójną całość, którą chłonęło się z zapartym tchem. Jazz, elektronika, pop, funk, rock progresywny, post rock, a może jeszcze coś innego? Jedno jest pewne - Jaga Jazzist zaprezentowali się absolutnie porywająco. Zupełnie nie dziwi więc fakt, że kilka lat temu swoją pomysłowością zachwycili między innymi Jonny'ego Greenwooda z Radiohead, Omara Rodrigueza Lopeza z The Mars Volta i producenta Todda Terje

Po występie nadarzyła się okazja, by uzupełnić zespołową dyskografię i zakupić koszulki, plecaki czy czapki, a także porozmawiać z sympatycznymi muzykami. Na szacunek zasługuje fakt, że mimo dwudziestopięcioletniego stażu wciąż nie odcinają kuponów od sławy, starając się poszukiwać nowych brzmień i zaskakiwać siebie wzajemnie. Co więcej każdy wspólny koncert traktują jak wydarzenie wyjątkowe, gdyż na co dzień zajmują się życiem rodzinnym i zawodowym oraz solową twórczością. 

Koncert w Niebie był moim pierwszym kontaktem z zespołową muzyką "na żywo" i mam nadzieję, że nie ostatnim. Oby na kolejny przyjazd zespołu do Polski nie trzeba było czekać kolejnych ośmiu lat.

Zapraszam do obejrzenia zdjęć Tomka Ossowskiego: