wtorek, 18 grudnia 2018

A Perfect Circle + Chelsea Wolfe– Tauron Arena – 15.12.2018, Kraków


Minimum scenicznej ekspresji, maksimum muzyki i lawina emocji – tak pokrótce można opisać sobotni występ A Perfect Circle w krakowskiej Tauron Arenie. Zespół dowodzony przez jednego z najbardziej charyzmatycznych wokalistów rockowych Maynarda Jamesa Keenana i nietuzinkowego gitarzystę Billy'ego Howerdela po raz pierwszy w swojej blisko dwudziestoletniej historii działalności zagrał przed Polską publicznością.  


To nie był koncert, jakiego spodziewalibyście się w wielkiej hali – bez wizualnych fajerwerków i niepotrzebnego, sztucznego show z migającymi światłami, tańcem i zachęcania publiczności do wspólnej zabawy. Wręcz przeciwnie – taki występ lepiej sprawdziłby się w niedużym klubie. Minimalistyczna oprawa została bardzo dokładnie przemyślana – w tle sceny wyświetlało się ogromne logo A Perfect Circle w kształcie dwóch półksiężyców, ułożonych w tworzące się wewnątrz koło, a na podłużnych ekranach co utwór zmieniały się wizualizacje pasujące do mrocznej, nostalgicznej muzyki. Zespół wystąpił w pięcioosobowym składzie. Skrytemu z tyłu w cieniu, na specjalnym podeście, śpiewającemu i poruszającemu się w rytm muzyki Maynardowi oraz wtórującemu mu wokalnie i czarującemu grą na gitarze Billy’emu towarzyszyli gitarzysta i klawiszowiec Failure i Lusk Greg Edwards, a także sekcja rytmiczna Puscifer i Eagles Of Death Metal, tj. basista Matt McJunkins i perkusista Jeff Friedl. Co ciekawe wszyscy muzycy poza Keenanem byli dobrze widoczni. Był to celowy zabieg.  

W związku z wprowadzeniem całkowitego zakazu fotografowania i filmowania na widowni było wręcz ciemno, co dodatkowo podkreślało niezwykłą atmosferę wydarzenia i pozwalało zatopić się w płynących ze sceny dźwiękach, w których melancholijne melodie współbrzmiały ze skłaniającymi do myślenia i wyraźnie słyszalnymi tekstami utworów, ciekawymi partiami klawiszy, mrokiem i mocą gitar oraz dynamiką perkusji. Szczególnie w drugiej części występu Maynard śpiewał z niezwykłą lekkością i wyczuciem, interpretując każdy wers. Wspierali go muzycy, którzy dawali z siebie wszystko, dzięki czemu poszczególne kompozycje zabrzmiały wyjątkowo. 

Kwintet zagrał porywający, emocjonalny koncert, zabierając słuchaczy w dźwiękową podróż obejmującą dziewiętnaście kompozycji zarówno z „Mer De Noms” i „Thirteenth Step” jak i najnowszego „Eat The Elephant” (recenzja tutaj). Nie zabrakło także miejsca dla trzech nowych wersji nagrań innych wykonawców - „People Are People” z repertuaru Depeche Mode, „(What's So Funny 'bout) Peace, Love and Understanding” Brinsley Schwarz , a także „Dog Eat Dog” AC/DC, który Howerdel zadedykował pamięci nieodżałowanego Malcolma Younga.  Szczególnie pięknie wybrzmiały koncertowe wersje „The Noose” i "The Package", potężna i wyczekana przez fanów „Judith” oraz przearanżowana z naciskiem na podkreślenie brzmienia perkusji „Counting Bodies Like Sheep to the Rhythm of the War Drums”. 

Znany z dość radykalnych poglądów i kontrowersyjnych zachowań Keenan zaskoczył publiczność kilkoma wypowiedziami. Podziękował za przybycie fanom i bardzo dokładnie przedstawił zespół, celowo pomijając swoją osobę. Kłaniając się pod koniec wieńczącego występ „Delicious” zezwolił na fotografowanie i nagrywanie, oczywiście po swoim zejściu ze sceny. Wspomniany wcześniej zakaz tłumaczył w wywiadach poprzedzających trasę Billy Howerdel. Porównał nagrywanie na koncertach do rozmowy, w której próbując przekazać ważną informację napotykamy na brak szacunku i lekceważenie ze strony odbiorcy, który w tym czasie przegląda zawartość swojego telefonu. Odniósł się także do uciążliwości rejestrowania obrazu i dźwięku dla współuczestników wydarzenia, zmuszonych do oglądania ekranu urządzenia, zamiast wydarzeń toczących się na scenie. 

Ze względu na fakt, że koncert odbył się w arenie, a nie na mniejszej powierzchni, w niektórych punktach sali dźwięk nie był idealny. Takie są niestety uroki dużych hal mogących pomieścić tłumy spragnionych kontaktu ze swoimi idolami fanów i w przypadku tak znanego zespołu bardzo trudno było o alternatywne rozwiązanie. Niedogodności były odczuwalne szczególnie podczas występu supportującej A Perfect Circle amerykańskiej wokalistki i kompozytorki Chelsea Wolfe, która odwiedziła Polskę w tym roku już po raz drugi. Obdarzona wyjątkowym głosem artystka wraz ze swoim zespołem zaprezentowała czterdziestopięciominutowy przekrój swojej twórczości, koncentrując się przede wszystkim na dwóch ostatnich albumach „Abyss” i ubiegłorocznym „Hiss Spun”. Gitarowe przestery, post-doom metalowa hipnotyzująca muzyczna mgła, przeszywające do szpiku kości wokale i growle w połączeniu z delikatnym oświetleniem stworzyły mroczny klimat, który udzielił się obecnym w pobliżu sceny słuchaczom. Natomiast fani, którzy wykupili miejsca nieco dalej, walczyli ze skutkami mało selektywnego nagłośnienia. Podobnie jak podczas występu gwiazdy wieczoru, poza podziękowaniami nie padły ze sceny zbędne słowa i artyści skupili się wyłącznie na muzyce. Brakowało jednak intymności maleńkiego klubu, którą można było odczuwać chociażby w poznańskiej Tamie dokładnie cztery miesiące wcześniej.  

Pierwszy polski występ A Perfect Circle z pewnością zapisze się w pamięci uczestników na długo i znajdzie się w czołówce wielu koncertowych zestawień mijającego roku. Zdecydowanie warto było wybrać się do Krakowa mimo trudnych warunków drogowych i pogodowych, by doświadczyć niezwykłych wrażeń, które trudno jest opisać słowami. W czasie prawie dwugodzinnego występu kilkukrotnie towarzyszyły mi łzy wzruszenia wywołane nie tylko możliwością udziału w koncercie jednego z najbardziej cenionych przeze mnie artystów po raz pierwszy w życiu, lecz także emocjonalnością płynących ze sceny dźwięków i samej treści utworów, idealnie pasującej do panującej za oknami nostalgicznej atmosfery. Jestem przekonana, że nie jestem w tych odczuciach osamotniona.  

Zdjęcie wykonał Tomasz Ossowski już po zejściu Maynarda ze sceny.