sobota, 22 września 2018

The Pineapple Thief & LizZard - Warszawa, Stodoła, 21.09.2018


"Hey! It's great to be back in Warsaw", przywitał się Bruce Soord z tłumem fanów, którzy przybyli w sobotni wieczór na koncert The Pineapple Thief do warszawskiej Stodoły. Muzycy powrócili do stolicy rok po pamiętnym występie w Progresji, aby promować wydany z końcem sierpnia dwunasty album studyjny, drugi nagrany z wybitnym perkusistą Gavinem Harrisonem. 




Złośliwcy zwą nowe wcielenie brytyjskiego zespołu "Porcupine Thief" albo "Pineapple Tree", ze względu na podobieństwo dwóch ostatnich płyt do brzmienia legendarnego kwartetu Stevena Wilsona. Jest w tym trochę racji, gdyż styl gry muzyka Porcupine Tree i King Crimson stał się idealnym dopełnieniem melodyjnych i pełnych melancholii utworów i znakiem rozpoznawczym Pineapple Thief. 

Muzycy pojawili się na deskach bardzo wysokiej sceny Stodoły kilka minut po godzinie dwudziestej i rozpoczęli z pełnym ogniem, który, gdyby nie fakt, że organizator zdecydował, aby był to koncert siedzący, porwałby publiczność do tańca. Połączenie energetycznych gitarowych riffów,  hipnotyzujących, a jednocześnie wpadających w ucho melodii, klawiszowych pejzaży, ubarwionych ciekawymi liniami basu i wybitnymi partiami perkusji oraz naturalnie ciepłą barwą głosu Bruce'a Soorda spowodowały, że słuchacze od pierwszych minut dali się ponieść dźwiękom, reagując na tyle żywiołowo, na ile pozwoliło im ciasne usadzenie na krzesłach oraz wyjątkowo rygorystyczna tego wieczoru ochrona, która skutecznie tłamsiła wszelkie próby poderwania się z miejsc . 

Ochroniarze odpuścili dopiero pod koniec koncertu, pozwalając wykonać widzom ogłuszającą owację na stojąco i podziękować zespołowi za wyjątkowe emocje. Sami muzycy czuli się tego wieczoru na scenie doskonale - uśmiechali się do siebie i toczyli instrumentalne pojedynki. Każdy z pięciu członków zespołu dał z siebie maksimum, zachwycając umiejętnościami technicznymi oraz lekkością grania. Mimo, że ze sceny padło stosunkowo niewiele słów, między fanami i artystami wytworzyła się niesamowita chemia - każda z wykonanych kompozycji nagradzana była oklaskami i okrzykami, a w trakcie utworów osoby nie bujające się, nie tupiące rytmicznie lub nie machające głowami stanowiły zdecydowaną mniejszość. Nie brakowało także fanów nucących melodie, "wspomagających" Soorda i wspierającego go wokalnie basisty Jona Sykesa w chórkach - po sali wielokrotnie niosło się gromkie "uuu" i "ooouuu". 

Nagłośnienie w klubie było bez zarzutu - każdy instrument był dobrze słyszalny i nie zagłuszał czystego wokalu lidera Pineapple Thief. Soord z przyjaciółmi sprawnie budowali napięcie szesnastu wykonanych w sobotę kompozycji, łącząc hipnotyzujące melodie z rockową dynamiką i metalowym uderzeniem. Był to spójny, równy występ, w którym nie brakowało zarówno świeżych nagrań z dwóch ostatnich wydawnictw, jak i smaczków dla wiernych fanów z albumów "Magnolia", "Little Man", "Variations On A Dream" oraz "Someone Here Is Missing". 

Czystą przyjemnością było słuchanie i oglądanie każdego z muzyków i trudno było na bieżąco decydować się, na kim skupić uwagę w danej chwili, jednakże koncert nie mógłby odbyć się bez jeszcze jednej ważnej osoby – technicznego zespołu, który stał się prawą ręką Bruce’a oraz grającego fantastyczne solówki Darrana Charlesa. Podobnie jak rok temu praktycznie co utwór przynosił on gitarzystom inne instrumenty. To dzięki jego wsparciu oraz doskonale wykonanej pracy inżyniera dźwięku cały występ mógł zabrzmieć olśniewająco.

Co ważne, pomimo zmiany organizatora koncertowego (rok temu za sprawowanie pieczy nad występami zespołu odpowiadało Wydawnictwo Rock Serwis) i zyskania statusu gwiazdy, stosunek muzyków Pineapple Thief do fanów pozostał niezmiennie ciepły i serdeczny. Nie pojawiły się w sprzedaży specjalne płatne dodatki do biletów, dzięki którym można było zobaczyć się z muzykami, lecz artyści sami chętnie wyszli po występie podpisać płyty i zamienić kilka słów ze słuchaczami. Warto podkreślić także fakt, że koncertowy sklepik zespołu był dobrze zaopatrzony - dostępne były kolekcjonerskie edycje albumów, koszulki, bluzy, a nawet takie rarytasy jak pałeczki Gavina Harrisona oraz książkę z transkrypcjami jego partii w kompozycjach Porcupine Tree wraz z komentarzem perkusisty. 

Na koniec dodam jeszcze, że występ gwiazdy wieczoru poprzedził bardzo dobry czterdziestopięciominutowy koncert francuskiego tria LizZard. Muzycy zaprezentowali mieszankę progresywnego malowania dźwiękami oraz rockowej energii. Na wyróżnienie zasługuje tutaj rewelacyjna perkusistka, która swoją charyzmatyczną grą bardzo skutecznie wspierała basistę oraz obdarzonego ciekawym głosem śpiewającego gitarzystę. Słuchacze przyjęli artystów bardzo ciepło i podziękowali im za bardzo dobrą grę długimi oklaskami. 


O obu występach można by pisać w nieskończoność, chwaląc poszczególnych członków obu zespołów i zachwycając się brzmieniem każdej z kompozycji, jednakże w żaden sposób nie odda to pełni koncertowych wrażeń, których doświadczyli wszyscy obecni tego wieczoru w Stodole. Pozostaje tylko czekać na kolejne wizyty The Pineapple Thief i LizZard w Polsce, gdyż po tak owacyjnym przyjęciu z pewnością ich nie zabraknie.  

Poczytaj także: 

The Pineapple Thief - Dissolution recenzja

The Pineapple Thief - Your Wilderness recenzja

The Pineapple Thief - Warszawa, Progresja, 7.09.2017 relacja