Eteryczny głos, gitarowo-perkusyjne ściany dźwięku, hipnotyzujący taniec i spowijający scenę mrok - tak pokrótce można opisać wtorkowy wieczór w poznańskim klubie Tama. W niedawno otwartym miejscu na koncertowej mapie Polski wystąpiła Chelsea Wolfe z zespołem. Trzydziestoczteroletnia amerykańska wokalistka, gitarzystka i autorka tekstów odwiedziła Poznań w ramach trasy promującej jej piąty studyjny album.
Jak wspominałam w podsumowaniu
2017 roku "Hiss Spun" to najostrzejsza brzmieniowo, a zarazem
najbardziej mroczna płyta w dorobku artystki. Chelsea czaruje na niej zmysłowym
głosem, który w połączeniu z szaleńczym zawodzeniem gitar, mrocznym basem i
perkusyjnymi galopadami tworzy atmosferę rodem z horroru. Ciemny las,
złowieszcze pogłosy, niepokój, strach, halucynacje - tak brzmi ten album,
zawieszony gdzieś pomiędzy metalowym szaleństwem, narracją w stylu Nicka Cave'a,
a subtelnością melodii z repertuaru Cocteau Twins.
Nie inaczej było podczas występu
– wyrazistego i spójnego muzycznie, wizualnie i tekstowo. Porażający wokal,
który można porównać do mroczej wersji głosu PJ Harvey, momentami ocierający
się o krzyk w połączeniu z gotycką stylizacją obejmującą sam ubiór artystki jak
i wystrój jej stojaka do mikrofonu oraz grobowym brzmieniem gitary przyprawiał
o dreszcze i sprawiał, że od Wolfe nie można było oderwać wzroku. Wspaniale
współpracowali z nią na scenie członkowie jej zespołu – charyzmatyczna
perkusistka Jess Gowrie, basista i klawiszowiec Ben Chrisholm oraz gitarzysta
Brian Tulao, którzy swoją grą przyczynili się do stworzenia pełnej mroku atmosfery
całego występu. Klimatu dodawało też bardzo dobre oświetlenie sceny.
Chelsea Wolfe bliskie są dźwięki
rodem z Półwyspu Skandynawskiego, co było wyraźnie słychać podczas występu. Jak
opowiadała w wywiadzie Przemysławowi Guldzie, "pod względem geograficznym
i kulturowym jest bardzo mocno z Północy", dodając: "Owszem,
mieszkałam kilka lat w Los Angeles i dużo osób kojarzy mnie z tym miastem, ale
dorastałam na północy Kalifornii, która jest bardzo "północna":
mnóstwo czasu spędzałam w gęstych lasach i zaśnieżonych górach. Na dodatek moja
rodzina pochodzi z Norwegii, więc moje północne fascynacje są jak najbardziej
uzasadnione".
Koncertowa setlista została
oparta głównie o utwory z dwóch ostatnich albumów artystki. Na trzynaście
zaprezentowanych kompozycji z "Hiss Spun" wybrzmiało aż siedem, zaś z
"Abyss" cztery. Słuchacze zostali zahipnotyzowani potężną, oscylującą
na granicy post i doom metalu ścianą dźwięku, pełną przesterów, pogłosów,
krzyków i westchnień, którą zestawiono z doskonale wplecionymi chwilami ciszy,
neofolkowymi melodiami i eksperymentalnymi partiami gitar, przyprawiającymi o
dreszcze i zawrót głowy. Na uznanie zasłużyła także ekipa techniczna, która z
niełatwego zadania nagłośnienia tak wymagającego koncertu wywiązała się na
medal.
Bardzo wyraziście było również w
tekstach utworów. Po nagraniu "Hiss Spun" Wolfe przyznawała, że album
jest jej odpowiedzią na kondycję współczesnego świata i próbą ucieczki od
przytłaczających wieści, które docierają do nas codziennie w serwisach
informacyjnych. Z drugiej strony są one bardzo osobiste i opowiadają o
odczuciach kobiety będącej nieustannie w trasie koncertowej, toczącej walkę ze
swoimi nałogami i szaleństwem. Artystka podczas poznańskiego występu śpiewała
bardzo emocjonalnie, wczuwając się w każdą linijkę tekstu, co podkreślała
gestami.
Pomimo, że między utworami odezwała
się ledwie trzykrotnie, szczerze dziękując za przybycie i ciepłe przyjęcie, miała
bardzo dobry kontakt z publicznością. Nic w tym dziwnego – tego wieczoru w
klubie nie było przypadkowych osób, którzy wpadli na piwo i przy okazji na
koncert, lecz prawdziwi fani jej twórczości i otwarci na nowe brzmienia muzyczni
odkrywcy, którzy zgotowali jej niejedną owację.
Wdzięczność słuchaczom okazali
także występujący z Wolfe muzycy - po występie rozdawali chętnym setlisty,
pałeczki, kostki gitarowe i autografy. Co prawda sama Chelsea nie wyszła przywitać
się z najbardziej wytrwałymi fanami, lecz chętnie podpisywała dziesiątki płyt,
plakatów i biletów, które zanosił jej na backstage gitarzysta.
Na koniec warto wspomnieć, że
wstępem do mrocznego show Chelsea Wolfe i jej zespołu był około czterdziestominutowy
występ poznańskiego kwartetu Izzy And The Black Trees. Oscylujące na granicy
post punku i indie rocka skoczne dźwięki z odrobiną melancholii nie do końca
pasowały do koncertu gwiazdy wieczoru, lecz zdecydowanie były warte uwagi. Główną
postacią w zespole jest obdarzona ciepłym głosem kompozytorka Iza Rekowska,
którą dzielnie wspierali koledzy gitarzyści i perkusista. Muzycy zaprezentowali
się obiecująco i dobrze rozumieli się na scenie.