czwartek, 21 czerwca 2018

King Crimson - Uncertain Times Tour 2018 - Kraków, 16-17.06.2018


Pięć dni prób w Poznaniu, tajny koncert w Auli Artis i pięć dużych występów, każdy dla niemal dwutysięcznej publiczności - tak intensywnego czasu z King Crimson w naszym kraju jeszcze nie było. Muzycy legendarnego zespołu odwiedzili w połowie czerwca Poznań i Kraków na zaproszenie Wydawnictwa Rock-Serwis, rozpoczynając w Polsce europejską trasę Uncertain Times.






Miałam okazję wybrać się na dwa krakowskie koncerty - piątkowy i sobotni. Napisać o tych występach, że były genialne, to jak nie powiedzieć nic - oba były wyjątkowe, niepowtarzalne i nie dające się w pełni wyrazić słowami. Artyści żonglowali zestawem utworów przestawiając je miejscami i każdego wieczoru oferowali słuchaczom nowe, niesłyszane wcześniej wykonania, zachowując świeżość i element zaskoczenia. Przed rozpoczęciem koncertu można było być jedynie pewnym, że spotkanie z zespołem będzie składało się z dwóch części i potrwa trzy godziny, wliczając w ten czas dwudziestominutową przerwę, a także tego, że jeśli odbiorca nie zastosuje się do wyznaczonych przez zespół zasad, będzie mógł spodziewać się interwencji samego Roberta Frippa

Po wejściu na koncertową salę krakowskiego Centrum Kongresowego ICE w oczy rzucały się trzy majestatyczne zestawy perkusyjne znajdujące się z przodu sceny, każdy ozdobiony inną grafiką kojarzącą się z zespołem oraz starannie przygotowane narzędzia pracy pozostałych wielkich muzyków, w tym gitara z okładką debiutanckiego albumu. Z głośników rozbrzmiewały natomiast wyciszające i hipnotyzujące dźwięki dzwonów, które wprowadzały w podniosłą, a zarazem ekscytującą atmosferę przedkoncertowego oczekiwania. Obserwując scenę nie dało się nie zauważyć jeszcze jednej rzeczy – ogromnych tablic, na których widniała prośba od zespołu o nieuwiecznianie występu w postaci zdjęć i filmów wideo i odbiór koncertu jedynie przy pomocy oczu, uszu i własnych emocji. Komunikat ten został jeszcze powtórzony w języku polskim podczas oficjalnego powitania słuchaczy przed samym wyjściem zespołu na scenę z zastrzeżeniem, że zdjęcia będzie można robić dopiero po wybrzmieniu ostatniego dźwięku ostatniego utworu oraz wyraźnym sygnale basisty Tony’ego Levina, który wyciągnie swój aparat, by zrobić zdjęcie publiczności. Jak wspomniałam powyżej, przestrzegania restrykcji pilnował sam Robert Fripp, który pomiędzy graniem kosmicznie skomplikowanych partii gitarowych mierzył wzrokiem każdego próbującego złamać jego zasady. 

Zezwolenie na rejestrowanie obrazu w wyznaczonym momencie to jeden z lepszych pomysłów na powstrzymanie fali bezsensownego nagrywania występów wątpliwej jakości sprzętem, które stało się plagą koncertową w ostatnich latach. Na ciekawy pomysł wpadł ostatnio także Jack White, który zakazał wnoszenia na swoje koncerty telefonów komórkowych, nakazując umieszczanie ich w specjalnych futerałach, o czym będzie okazja przekonać się podczas październikowej mini trasy artysty po czterech polskich miastach. Podobne restrykcje zamierza wprowadzić także Steven Wilson, na którego liczne prośby o zaprzestanie filmowania telefonami choćby na poznańskim koncercie fani nie reagowali (relacja). 

Koncerty King Crimson rozpoczęły się punktualnie o godzinie dwudziestej i ich poziom techniczny był tak samo obłędnie wysoki, jak podczas koncertów w Zabrzu i Wrocławiu przed dwoma laty. Tym razem brzmienie było jeszcze pełniejsze – skład zespołu został poszerzony do ośmiu członków. Do mistrza Frippa, trzech wybitnych perkusistów w osobach Pata Mastelotto grającego na licznych instrumentach perkusyjnych i przeszkadzajkach, w tym gongu, obsługującego bębny i elektronikę Jeremiego Stacey i ukochanego przez polskich fanów Gavina Harrisona, znanego z Porcupine Tree, gitarzysty i wokalisty Jakko Jakszyka, wirtuoza basu Tony’ego Levina oraz saksofonisty i flecisty Mela Collinsa dołączył klawiszowiec Bill Rieflin, czarujący grą na melotronie.

Odbiór pełni koncertowych wrażeń umożliwiła doskonała akustyka sali oraz ciekawy układ miejsc, który zapewnił przestrzeń i wygodne rozmieszczenie słuchaczy na widowni, którzy nie musieli tłoczyć się i przeszkadzać sobie w podziwianiu artystów. O umiejętnościach technicznych każdego z ośmiu wirtuozów można rozpisywać się w nieskończoność, więc ograniczę się do stwierdzenia, że dzięki doskonałemu zmysłowi artystycznemu i doświadczeniu muzycznemu Frippa nowe wcielenie King Crimson brzmi fenomenalnie. Mimo tego, że każdy z członków jest indywidualistą, muzycy świetnie dogadują się ze sobą i potrafią wspólnie improwizować, przenosząc słuchaczy do dźwiękowego raju. Są w stanie zagrać praktycznie każdy utwór z bogatego dorobku King Crimson, dodając mu charakteru i pozostawiając po trzygodzinnym występie zahipnotyzowanych słuchaczy z uczuciem całkowitego zachwytu i chęcią ponownego udziału w tym niezwykłym wydarzeniu. 

Podczas krakowskich koncertów zgadzało się wszystko. Pojedynki perkusistów, którzy jednocześnie współpracowali ze sobą, soczyste brzmienie basu i chapman sticka, improwizacje na saksofonie, gitarowe solówki, klawiszowe pejzaże i głęboki głos Jakszyka stworzyły niepowtarzalny klimat. Co ciekawe, niezależnie od kolejności wykonywanych kompozycji przekaz całości był spójny. Na scenie działo się jednocześnie tak dużo, że nie sposób było objąć wzrokiem i słuchem każdego z muzyków. Apetyty najbardziej wybrednych koncertowych bywalców zostały zaspokojone w pełni – w setliście pojawiły się między innymi porywające improwizacje z "Larks' Tongues In Aspic", kompozycje z "Discipline", "Red" i późniejszego okresu, obejmującego koncertowy album "Radical Action" z 2016 roku, a także ukochane przez fanów utwory z legendarnego debiutu, w tym wyczekiwane "In The Court Of The Crimson King", "Epitaph", "Moonchild", "Starless" z mrocznym rozwinięciem pokreślonym czerwonym oświetleniem sceny oraz "21st Century Schizoid Man" z doskonałą solówką Gavina Harrisona na perkusji. 

Co więcej, sami muzycy czuli się razem na scenie doskonale, czerpiąc radość ze wspólnego grania. Uśmiechali się do siebie i wymieniali porozumiewawcze spojrzenia, obserwując reakcje rozentuzjazmowanej publiczności, która nagradzała ich kilkukrotnie owacjami na stojąco. Jak jeszcze przed koncertem w wywiadzie dla magazynu "Teraz Rock" przyznawał Tony Levin, członkowie King Crimson uwielbiają grać w naszym kraju, gdyż spotykają się tutaj z wielką estymą i uwielbieniem fanów oraz zrozumieniem zespołowej twórczości. Można więc mieć nadzieję, że nie były to ostatnie spotkania z zespołem w Polsce i jeśli zdrowie pozwoli muzykom, to z chęcią do nas powrócą.