wtorek, 31 października 2017

The Sisters Of Mercy + The Membranes – 14.09.17, B90 Gdańsk



Jeśli zastanawiacie się, czy warto wybrać się na koncert legendy, która od wielu lat nie wydała nowego albumu, decyzję o zakupie wejściówek przemyślcie kilkukrotnie. Może się bowiem okazać, że zostaniecie oszukani i wasze oczekiwania nie zostaną spełnione… 

Miałam wątpliwą przyjemność podziwiać na scenie nowe wcielenie legendarnego zespołu The Sisters Of Mercy. Dotarły do mnie wieści o tym, że z formą zespołu na scenie bywa różnie i spodziewałam się nieco gorszych wykonań niż w latach świetności, jednak tego, co usłyszałam i zobaczyłam nie wyobrażałam sobie nawet w najśmielszych snach (a w zasadzie koszmarach). Z zespołu, który wydał trzy fantastyczne albumy i stał się jedną z wizytówek lat osiemdziesiątych, nie pozostało już nic poza studyjnymi nagraniami, do których warto czasem wrócić. O jakimkolwiek koncercie w przypadku czwartkowego występu nie mogło być mowy…



Jak nazwać w takim razie to, co działo się tego wieczoru na scenie? Myślę, że odpowiednim określeniem będzie tutaj The Sisters Of Mercy DJ SET. Problem w tym, że w przypadku wydarzenia odegranego całkowicie z playbacku cena biletu była nieadekwatna do zaprezentowanej jakości. W życiu nie widziałam dyskoteki za…130 zł w przedsprzedaży i 150 zł w dniu koncertu. 

Kilka minut przed godziną 21 scena klubu B90 rozbłysła laserowymi światłami w barwach tęczy, które płynnie się zmieniały. Ciekawym rozwiązaniem było wykorzystanie luster zamontowanych pod sufitem sceny, dzięki czemu promienie z reflektorów odbijały się i tworzyły świetlne korytarze. Tyle do powiedzenia mam na temat pozytywów tego występu, ponieważ po opuszczeniu tajemniczej czarnej kurtyny poza lustrami w całej okazałości zaprezentował się… automat perkusyjny oraz dj z dwoma komputerami, które jak się po chwili okazało stanowiły główne źródło dźwięku. Na tle wypełniających przestrzeń klubu beatów niemrawo wybrzmiewał wątpliwej jakości wokal Andrew Eldritcha, prawie całkowicie zagłuszony przez wspomniane maszyny oraz bardzo kiepskie, banalnie odgrywane partie gitar wykonywane przez dwóch muzyków-amatorów towarzyszących wokaliście na scenie. Jakby tego było mało, wokal i gitary również były wspomagane przez technologię, co zostało brutalnie ujawnione w momencie, gdy sprzęt nagle przestał działać na kilka sekund. Dodam, że taka sytuacja miała miejsce trzy razy. 

Najciekawsze jest jednak to, że zespół wcale nie miał zamiaru spełnić swojego zadania i zaprezentować publiczności najwyższej jakości dźwiękowe doznania. Wokal, który na albumach zespołu brzmi naprawdę mrocznie, podczas występu wybrzmiał wręcz komicznie, a utrzymane w grobowym nastroju teksty utworów całkowicie straciły znaczenie. Eldritch nie starał się robić czegokolwiek, by poprawić swoją słyszalność i zaangażować się w śpiewane przez siebie teksty, a gitarzyści oszukiwali słuchaczy udając, że wydobywają ze swoich instrumentów jakikolwiek rytm.
O usłyszeniu kompozycji, które w oryginalnych wersjach trwają dłużej niż 3-4 minuty można było zapomnieć. Utwory zostały skrócone i połączone ze sobą w formie… komputerowej playlisty. Zmiany kolejnych pozycji można było usłyszeć jedynie przysłuchując się bardzo uważnie śpiewającej je publiczności, która znała na pamięć wszystkie teksty. Można było jednak odnieść wrażenie, że słuchacze bawili się jakby we własnym zakresie, bez udziału zespołu. 

Wytrzymałam dokładnie godzinę i wyszłam z „koncertu”, postanawiając spożytkować resztę wieczoru w inny sposób. Wydostając się ku tyłowi sali zauważyłam, że o ile dudnienie przy scenie było głośne, o tyle w tylnej części klubu praktycznie panowała cisza. Można było odnieść wrażenie, że jedynie kawałek dalej coś brzęczy i buczy w rytm podobny do znanych z lat osiemdziesiątych utworów.
Co ciekawe, wydarzenie okazało się frekwencyjnym sukcesem. Sprzedano ponad 1400 biletów i klub B90 został prawie całkowicie wypełniony. W związku z powyższym wpuszczanie widzów na teren klubu rozpoczęło się dużo wcześniej niż zwykle. Zaostrzone zostały kwestie bezpieczeństwa, w wyniku czego ochrona zadbała o dokładne sprawdzenie każdego z uczestników już przed wejściem na teren ulicy Elektryków – strefy gastronomiczno-rekreacyjnej, przyległej do klubu. Organizator spisał się zatem na medal i o jakimkolwiek zagrożeniu bezpieczeństwa nie było mowy. 

Nie mam pojęcia, który z koncertów będzie przeze mnie uznany za najlepsze muzyczne wydarzenie roku, wszak jeszcze się on nie skończył, a sezon jesienny dopiero startuje,  natomiast mam już pewność, który występ właśnie uzyskał zaszczytny tytuł najgorszego, na którym kiedykolwiek byłam. Zespół The Sisters Of Mercy powinien skrócić swoją nazwę do słowa Mercy i okazać litość swoim słuchaczom, którzy jak tak dalej pójdzie całkowicie stracą szacunek do jego twórczości. W B90 pojawili się tego wieczoru ludzie z całej Polski oraz z zagranicy. Czy oczekiwali czegoś więcej niż dyskoteki tego nie wiem. Zauważyłam za to, że wielu widzów stało z tyłu klubu oraz na dworze pijąc piwo, odpuszczając tym samym słuchanie. W opisywanych latach osiemdziesiątych jeden z polskich muzyków, wokalista zespołu Perfect napisał kiedyś tekst, w którym śpiewa, że „trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym”. Niestety nie każdy z muzyków, włącznie z samym autorem słów wziął sobie te słowa do serca. Dla wielu „artystów” obecnie liczy się tylko to, aby na koncie zgadzała się odpowiednia kwota. 

Słowa uznania należą się natomiast zespołowi The Membranes. Zdecydowanie warto było przyjść wcześniej, aby ich posłuchać. W przeciwieństwie do występu Sióstr Miłosierdzia, to, co pokazali spokojnie można już nazwać koncertem z prawdziwego zdarzenia. Muzycy z Wielkiej Brytanii zaprezentowali 45 minut energetycznego punkowego show, zagranego szczerze i z pasją. Wokalista i basista o imieniu John miał bardzo dobry kontakt z publicznością i zaskarbił sobie sympatię widzów wychwalaniem zaangażowania polskich fanów w stosunku do artystów. Brzmieniowo zespół przypominał dokonania Sex Pistols i The Clash, dodając jednak od siebie nieco melodyjności i zacięcia improwizacyjnego, które było widoczne szczególnie u jednego z gitarzystów. 

Po brawurowym występie John zszokował wszystkich obecnych blisko sceny, schodząc do publiczności, aby przywitać się z nowo pozyskanymi fanami i sprzedać kilka płyt zespołu. Zespół obiecał też na swoim facebookowym profilu, że wróci do Polski w przyszłym roku. Mam nadzieję, że dotrzymają słowa.