wtorek, 31 października 2017

Smoke Over Warsaw - 7.10.2017, Warszawa Hydrozagadka



Przełom września i października to czas nierozłącznie kojarzący się z mgłą i towarzyszącą jej "zadymioną" scenerią, którą w ostatnim czasie można zaobserwować nie tylko w pogodzie. Po tym, jak w pierwszym październikowym tygodniu "muzyczny dym" snuł się sennie nad terenem gdańskiej stoczni, w minioną sobotę dotarł do Warszawy i przeobraził się w nieco bardziej barwną odmianę. 7 października w położonej na warszawskiej Pradze Hydrozagadce odbyła się druga tegoroczna impreza pod kryptonimem "Smoke Over...". Pomimo zbliżonej nazwy obu wydarzeń, muzyka prezentowana w ich trakcie różniła się. W Gdańsku motywem przewodnim był przygaszony nastrój towarzyszący muzyce post rockowej i black metalowej, natomiast w Warszawie - psychodeliczny, kolorowy odlot. 


Hydrozagadka już od samego otwarcia bram szczelnie wypełniła się fanami brzmień, których korzeni należy szukać w psychodelii lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych minionego stulecia. Specjalnie z okazji mini festiwalu przystrojono salę klubu dekoracjami złożonymi z kolorowych figur geometrycznych, które oświetlone wielobarwnym światłem dodawały klimatu płynącym ze sceny dźwiękom. Jako pierwszy wystąpił polski zespół Ignu. Czterech muzyków, którzy niespełna dwa lata temu poznali się na Pradze, w marcu zadebiutowało singlem, a obecnie powoli przymierza się do wydania pierwszej płyty. W ciągu trzydziestominutowego występu zaprezentowali oni ognistą mieszankę brzmień przypominających początki Led Zeppelin, skrzyżowanych z rockiem alternatywnym i punkową energią. Od pierwszych minut zyskali sympatię publiczności, która dała się ponieść szaleńczym tańcom i gorąco dopingowała zespół.

 Ignu

Nieco spokojniejsze oblicze kosmicznego lotu przedstawił drugi wykonawca wieczoru, pochodzący z Grecji Naxatras. Około godzinny koncert tria obfitował w rozmyte, instrumentalne, progresywne pejzaże, na tle których wyróżniały się przede wszystkim przepiękne, "gilmourowskie" solówki gitarzysty. Od czasu do czasu wokalnie udzielał się basista zespołu, który jednak bardziej przekonująco wypadł grając na swoim instrumencie. Był to występ, podczas którego można było w pełni zrelaksować się i zebrać siły na kolejne dwie atrakcje wieczoru.  


Naxtraxas

Po półgodzinnej przerwie technicznej scenę zasnuły kłęby dymu i przyszedł czas na oczekiwany występ Finów z Kairon; IRSE! Nie ukrywam, że ten punkt wieczoru był głównym powodem mojej drugiej w ciągu tygodnia wycieczki do Warszawy. Miałam przyjemność przekonać się już wcześniej, jak ciekawe dźwięki kwartet proponuje na żywo - zespół odwiedził gdański Klub Żak w grudniu 2015 roku podczas Space Festu. Obecna trasa koncertowa Finów skupiona jest na promocji trzeciego albumu pt. "Ruination", który w porównaniu z poprzednimi wydawnictwami odchodzi nieco od shoegaze'owych gitarowych ścian na rzecz crimsonowskiego malowania dźwiękiem. Koncertowe wersje zawartych na płycie kompozycji zyskują jednak dodatkową moc i w gruncie rzeczy są połączeniem obu wymienionych koncepcji, dzięki czemu słuchacz rozpływa się w przepięknych muzycznych pejzażach, jednocześnie dając ponieść się szaleństwu. Czterech muzyków pomimo braku bogatej oprawy scenicznej dało porażający występ. Nic w tym dziwnego, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że dwóch z nich to członkowie post-black metalowego Oranssi Pazuzu. Gitarzyści dwoili się i troili, popisując się coraz to ciekawszymi technicznymi rozwiązaniami, a ich wysiłki wspierał dzielnie perkusista. Falsetowe wokalizy oraz psychodeliczne, ocierające się o krzyk śpiewy lidera dodawały zaś utworom oryginalności. 

Kairon; IRSE!

Po fenomenalnym godzinnym występie nastąpiła kolejna przerwa na wymianę scenicznego sprzętu, po czym scenę warszawskiego klubu opanowali muzycy Death Hawks, prezentując zupełnie inne oblicze psychodelicznego grania, stojące wręcz w opozycji do poprzednich występów. Pomimo nordyckich korzeni, twórczość zespołu pozbawiona jest charakterystycznego dla tego regionu Europy chłodnego mroku. Radosne, ocierające się o pop i disco lat osiemdziesiątych, dość proste brzmieniowo kompozycje niespecjalnie pasowały do poprzednich festiwalowych koncertów. Ubarwione dźwiękami saksofonu i klawiszy utwory zabrzmiały schematycznie i kiczowato, co spowodowało stopniowe przerzedzenie się festiwalowej publiczności, oczekującej bardziej skomplikowanego i rozbudowanego brzmienia. W utrzymaniu frekwencji nie pomogła też późna pora koncertu (rozpoczął się o godzinie dwudziestej trzeciej). Sama opuściłam klub po trzydziestu minutach występu Finów nieco zmęczona i z poczuciem lekkiego muzycznego niesmaku. 

 Death Hawks

Sam udział w opisanym wydarzeniu okazał się jednak pomysłem zdecydowanie trafionym. Jest to impreza z potencjałem rozwoju, warta uwagi zarówno miłośników dźwięków z czasów minionej epoki, jak i poszukiwaczy oryginalnych brzmień. Z pewnością warto zajrzeć na nią również w przyszłym roku.

Posłuchaj fragmentu: Kairon; IRSE! - Sinister Waters I