piątek, 26 listopada 2021

Nadihr: "Orion Arm" to historia jednego bohatera, który przeżywa różne stany, uczy się siebie i świata

 

"Jednoczesne współdziałanie kilku sprzecznych rytmów, których wspólne pochodzenie, na pierwszy rzut oka, jest niedostrzegalne. Kilku mężczyzn z różnych stron świata, kilka różnych spojrzeń na muzykę. Jeden akt kreacji." - tak o sobie piszą muzycy zespołu Nadihr, którzy wydali 12 listopada 2021 debiutancki album. Z okazji premiery "Orion Arm" wokalista i gitarzysta zespołu, Michał Giziński. odpowiedział na kilka moich pytań. W międzyczasie okazało się, że mamy bardzo zbliżony gust muzyczny, a ten wywiad to jego pierwszy w życiu. Tym bardziej jest mi niezmierne miło podzielić się nim z wami.





Między Uchem A Mózgiem: Świetny debiut, gratulacje! "Orion Arm" to ciekawa propozycja dla miłośników różnych odmian metalu - zarówno ekstremów jak i połączeń z lżejszymi dźwiękami. Lubicie poruszać się muzycznie na granicy światła i ciemności, jawy i snu i podobnych muzycznych kontrastów. To bardzo dopracowana płyta. Dopieszczaliście ją kilka lat, prawda?

Michał Giziński: Wielkie dzięki! Jesteśmy bardzo dumni z Oriona, siebie samych i siebie nawzajem, udało się! A łatwo nie było... I faktycznie - trochę to trwało. Może nie kilka lat, bo decyzja o nagrywaniu albumu zapadła w marcu 2020, kiedy to stało się jasne, że przygotowywanie się na próbach do grania koncertów nie ma zbyt wiele sensu. A działać chcieliśmy, więc zmieniliśmy strategię z wychodzenia ze swoimi pomysłami do ludzi na zebranie najpierw tych pomysłów w jedną, spójną całość. Kilka utworów z tej płyty towarzyszy nam od wielu lat, niektóre nawet już nagraliśmy w mniej lub bardziej dojrzałych formach, pod szyldem Nadihr lub Heavend i opublikowaliśmy na bandcampie. 

Postanowiliśmy jednak podejść do nich jeszcze raz, znaleźć wszystkie słabe punkty, wzmocnić je jak tylko mogliśmy najlepiej, nagrać w możliwie najbardziej profesjonalny sposób i oddać do miksu i masteringu komuś, kto zna się na tych sprawach bardziej niż my. Kuba Mańkowski zrobił z naszej muzy dokładnie to, czego chcemy słuchać :)


MUAM: Słychać w tej muzyce, że gracie razem nie od dziś, wiecie, jak chcecie brzmieć i macie za sobą bagaż muzycznych doświadczeń. Wiem, że skład zespołu się zmieniał, zaczynaliście w 2013 roku pod inną nazwą. 8 lat to bardzo długi okres… Opowiedz też proszę kilka słów o Waszych innych projektach.

M: Historia tego projektu to długie pasmo wzlotów i upadków. Stworzyłem Heavend w liceum wiedząc od razu co chcę grać, ale nie umiejąc ani zbyt dobrze grać ani kierować ludźmi... Chciałem, żeby była w tym moc metalu, ale też emocje, piękno i harmonia. Wielu muzyków, których zapraszałem do współpracy podzielało tę wizję jedynie w pewnym stopniu; niektórzy mieli problem z krzykami, inni z tymi „ładnymi” partiami, a byli też tacy, którzy chcieli forsować swoje kompozycje odbiegające znacząco od moich... Wiele razy stawałem przed dylematem, czy odpuszczać, czy to, czego ja chcę jest naprawdę aż tak dobre, czy jest warte walki. W tym momencie jestem już pewny, że tak. Nauczyłem się też przez te lata pokory, która pozwala mi słuchać muzyków, z którymi gram i dostrzegać, że są rzeczy, na których oni znają się lepiej niż ja.

W momencie rozpoczęcia nagrywania albumu Nadihr składał się ze mnie i Jurka. Obaj gramy na gitarach i komponujemy, ja także śpiewam, a Jurek jest wybitnym realizatorem i producentem, a także najlepszym cyfrowym perkusistą jakiego znam (zaprogramował niemal wszystkie partie bębnów na Orion Arm przed nagraniem ich w studio na „prawdziwym” instrumencie). Oprócz Nadihra daje też upust swojej kreatywności w The Bakery, dwuosobowym projekcie metalowo-elektroniczno-eksperymentalnym.

Nie chcieliśmy wszystkiego robić sami, jak już parę razy w przeszłości się zdarzyło, potrzebowaliśmy świeżych pomysłów (no i żywej perkusji!) poprosiliśmy więc o sesyjne wsparcie naszych dobrych przyjaciół z sopockiego zespołu Aleph, który robi niesamowicie progresywną muzę zakorzenioną mocno w grungu, z którego wyrósł metal, odchylił się w stronę jazzu, sięgnął do elektronicznych sampli... Bardzo interesujące, serio, polecam ich najnowszy (również debiutancki, również z tego roku!) krążek „Kairos”. (nasza recenzja Kairos - przyp.red.)

I tak oto Kuba Grzywacz usiadł na garach (grał z nami już wcześniej, ale odszedł z braku czasu, kiedy dostał się na Akademię Muzyczną), a Artur Szalsza, który w Aleph gra na gitarze wziął do ręki bas. Artur jest niesamowicie uzdolnioną i zajętą personą: robi schizofreniczny death metal w Solurze, jazzuje w Mifune i Klawo, a także produkuje ostro porytą elektronikę pod szyldem Moonfeeder. Co za świr! 





MUAM: Nadir to przeciwieństwo zenitu, najniższy punkt ciała niebieskiego, ale może być też wykorzystany jako metafora, by opisać emocje, w tym konkretnym przypadku np. totalny dół, zapaść, depresję, ale też refleksje, rozterki, dylematy… W dobrym kierunku skojarzeniowym zmierzam, czy niekoniecznie?

M: Hmmm, niekoniecznie jest to moja interpretacja, ale bardzo to ciekawe i gdzieś tam też się zgadza, bo spora część muzyki i tekstów Nadihr wywodzi się z tych trudnych stanów. Jednakże można też na płycie odnaleźć fragmenty napawające nadzieją i wypełnione światłem (mój ukochany, symboliczny duet Nightfall & Daybreak). Ten tajemniczy punkt najbardziej pod, z którego istnienia mało kto zdaje sobie sprawę, bo przecież go nie widać, jest dla mnie źródłem wszystkiego, co wyrasta ponad powierzchnię. To obszar, którego badanie pozwala zrozumieć, dlaczego rzeczy są takie, jakimi się ukazują. Coś na zasadzie podświadomości, ale globalnie. Jest to też miejsce, w którym każdy musi się prędzej czy później znaleźć, a także prędzej czy później z niego wyjść, bo taka jest natura cykliczności, która jest z kolei naturą rzeczywistości.


MUAM: Wracając do astronomicznego znaczenia waszej nazwy. Osobiście bardzo lubię obserwować wschody i zachody księżyca, przyglądać się gwiazdom. fascynuje mnie też wpływ księżyca na samopoczucie. Interesujecie się astronomią?

M: Bardziej astrologią, choć daleko nam do ezo guru, których można ostatnio spotkać na każdym rogu internetu. Chyba, że to tylko mój facebook... A może jednak ludzkość się budzi, kto wie. Anyways, kosmos jak najbardziej, ale jako kierunek poszukiwania boskości, natury świadomości i znaczenia życia.

MUAM: A tekstowa warstwa "Orion Arm"? Czy to koncept mający jednego bohatera, czy bardziej zbiór refleksji, doświadczeń?

M: Dla mnie jest to historia jednego bohatera, który przeżywa różne stany, uczy się siebie i świata. Kolejność utworów na płycie koresponduje z dojrzewaniem kilku płaszczyzn osobowości: duchowej, emocjonalnej, prozaicznie życiowej. Mamy tu zagubienie i odnalezienie, wątpliwości i wiarę, chaos i spokój. Przestery i cleany, dualizm od którego wszystko się zaczęło i jakoś trudno się od niego uwolnić. Może na następnej płycie. 



MUAM: Macie swoich muzycznych idoli i płyty, które zmieniły wasze życie i wpłynęły na to, w jakim muzycznym kierunku poszliście? Lubicie Tool, prawda? 😊

M: Wielbimy Tool! Mamy w samochodach zawieszki z portretem Maynarda, Jambi na budzikach i oczy Alexa Greya wydziarane na czołach :D Bez Toola nic by nie było. Wielki Wybuch na pewno nie miałby po co wybuchać, a dinozaury po co znikać z powierzchni planety.
Opeth zaraz potem, o ile nie na tym samym miejscu. Te kawałki trwające 13 minut, akustyczne partie gitarowe Mikaela, których nie da się policzyć, jego potężne growle..! Mistrzostwo świata. Gojira też zasługuje na wyróżnienie, bo ten precyzyjny atak ich riffów jest balsamem dla naszych metalowych serc. Soen, Deftones, Meshuggah, Mastodon.. Wielkie dzięki panowie, jeszcze Wam kiedyś uścisnę dłoń za to, co robicie.

MUAM: W telegraficznym skrócie (choć to bardzo duże uproszczenie) gracie metal progresywny z elementami post metalu. Jak czujecie, czy rodzima scena sprzyja takiemu graniu? Dla mnie osobiście jest to pewna nowość na naszym rynku, bo zespoły zwykle wybierają albo jedno, albo drugie. To ciekawe połączenie.

M: Nigdy nie czułem u nas post metalu, zawsze byłem pewny, że prog i koniec. Może coś w tym jednak jest... Wiesz, gdybym wątpił, że ludziom będzie się podobało to, co gramy, to już bym sobie dał spokój parę razy. Jesteśmy pewni swojego stylu, który miał dużo czasu, żeby się ukształtować, jesteśmy pewni swojego brzmienia (w końcu!), a czy Polska jest na nie gotowa, czy tego chce?
Myślę, że będzie zachwycona, kiedy tylko usłyszy Orion Arm :D

Trzeba tylko teraz dotrzeć do tych wszystkich ludzi, dać im o sobie znać. Z mojej obserwacji wynika, że rynek jest przesycony death metalem, thrashem, grindem, metalcorem, ale stawiać na atmosferyczność i melodyjność niezbyt wielu ma ochotę. To daje nam spore szanse zaistnieć, wydaje mi się.

MUAM: Podoba mi się w waszej muzyce ten rytualny klimat. Inspirowaliście się nordycką sceną folkową?

M: O! Tego się najmniej od Ciebie spodziewałem, a już mnie parę rzeczy zaskoczyło. Skąd wiesz, że Einar Selvik to mój duchowy mentor? Wardruna forever, ich polirytmy na bębnach, harmonie wokalne i mrok - najbardziej metalowy z niemetalowych zespołów jakie znam. Ale czy to słychać faktycznie w Nadihrze? Bardzo ciekawe... Rytualność na pewno. Patos, podniosłość i egzaltacja - bardzo to lubimy, choć czasem trochę nam wstyd, że za bardzo. 




MUAM: Jak wam się żyje i tworzy w Trójmieście?

M: Absolutnie fantastycznie. Każdy z nas żyje w innej jego części, ale całkiem łatwo się tutaj przemieszczać, więc granie prób i spotykanie się towarzysko jest stosunkowo bezproblemowe. Osobiście mieszkałem już we wszystkich trzech trójmiejskich miastach i Sopot wygrywa :)
Z jednej strony las, z drugiej morze dają niemal natychmiastową możliwość podłączenia się do naturki. Atmosfera artystycznej enklawy sprzyja rozwijaniu muzycznego kunsztu, a do przyjaciół z Aleph mam 10 minut na longoardzie :)
Mamy tu także sporo możliwości wsparcia rządowego w postaci grantów na działalność kulturalną- jeden taki ostatnio wygraliśmy i dzięki niemu realizujemy nagranie live video za kilka tygodni.
Sporo jest też tutaj klubów muzycznych, w których można się inspirować tudzież pokazywać, kilka miejsc organizujących regularne jam sessions, mnóstwo wspaniałych muzyków... Bajka :)


MUAM: Miejsca uwiecznione w teledysku do "Crossing Roads" wyglądają znajomo. Gdzie go nagrywaliście? 

M: Wątek medytacyjny został nagrany w na szczycie Zajęczego Wzgórza w Sopockim lesie. Ogrom otwartej przestrzeni, który się z tego punktu roztacza zachwyca mnie za każdym razem. Miałem tylko wielką nadzieję, że wątpliwej urody stadion lekkoatletyczny poniżej nie będzie się za bardzo rzucał w oczy w teledysku...

Sceny z tai chi zostały nakręcone również w Sopocie, tym razem nad morzem (no i właśnie, Sopot to jest to!), na deptaku przy plaży. Urzekły mnie te drewniane ścieżki wijące się wśród drzew.

Natomiast ten fenomenalnie mroczny krzyż górujący nad prastarym cmentarzem znaleźliśmy w Gdyni. Był tak schowany w lesie, że nigdy byśmy do niego nie doszli, gdyby nie dzieciaki z młodzieżowego domu kultury, które tego samego dnia miały akurat zajęcia terenowe ze sprzątania zapomnianych grobów. 

 

 


MUAM: Ten utwór powstawał we współpracy z innym zespołem z Trójmiasta, Eilaji. Opowiedz coś więcej 😊

M: Eilaji, to nie do końca zespół, a jeden człowiek - nasz bliski przyjaciel Adam. Kilka lat temu mieliśmy wspólny epizod i nagraliśmy nawet płytę która nigdy się nigdzie nie ukazała, a była kurcze, naprawdę niezła, jak na tamte czasy... Adaś opuścił szeregi ówczesnego Heavend, gdyż za bardzo go dobijały te emocjonalne kawałki, a w tych metalowych nie mógł się odnaleźć. Założył akustyczno-folkowe Side Roads i nagrał z nimi płytę „Changes”, którą pomagał im produkować Jurek i która jest absolutnie cudowna! Łezka się kręci w oku przy co drugim numerze, same hity, serio. Później się trochę posprzeczali, Adam zaczął tworzyć solo, teraz siedzi w Angli i przygotowuje się do nagrywania debiutu jako Eilaji właśnie. Zanim wyjechał, był pomysł na reunion, chciałem go mieć na czystych wokalach Orion Arm, kiedy nie wiedziałem jeszcze, że będę w stanie sam je przyzwoicie zaśpiewać. Wyszedł nam tylko Crossing Roads i Nightfall, ale za to jak! 


MUAM: Wiem, że zagraliście w listopadzie kilka koncertów i trzymam kciuki za następne. A jakie macie marzenia na najbliższe lata? Wymarzona współpraca? Trasa z jakimś zespołem? 

M: Szczerze mówiąc, tyle energii wymaga organizacja tego wszystkiego, choć nie jest to przecież miesiąc po Stanach, że największym marzeniem są wakacje. Chwila oddechu, zajęcie się swoim życiem pozamuzycznym, więcej niż jeden wieczór na tydzień w domu i zintegrowanie w sobie tego, co się wydarzyło ostatnio. Wydaliśmy pierwszą poważną płytę - it's huge! Zagraliśmy z nią kilka koncertów, pierwszy raz na scenie od... 5 lat? Zainwestowaliśmy w to mnóstwo kasy i siły, chcielibyśmy się tym pocieszyć przez moment z poziomu fotela :)

A potem... Myślimy już z Jurkiem od dawna o nowym materiale. Chcielibyśmy zacząć szkicować kolejny album, ekscytuje nas perspektywa numerów, które dopiero powstaną i nie wiemy jeszcze jak będą brzmiały. Granie kawałków z „Orion Arm” na żywo jest bardzo świeżym i rewelacyjnym uczuciem, ale chcemy lecieć dalej. W końcu dla ludzi z zewnątrz, to jest pierwszy sygnał o tym, że istniejemy, nie znają backgroundu, nie wiedzą ile wersji miał Crossing Roads zanim pojawił się jako singiel miesiąc temu. Jeśli im się spodoba, będą chcieli więcej, a my musimy im to dać. Chcemy to zrobić! W równej mierze dla siebie, dla zajawki płynącej z grania nowej muzyki :)

A za dwa lata support przed Toolem, zgadłaś ^^
A za cztery Maynard na featuringu, normalnie.


MUAM: Dzięki!

M: Piękne dzięki również! 




MUZYKĘ NADIHR ZNAJDZIECIE NA PORTALU BANDCAMP: NADIHR